San Cristobal jak narkotyk. Siedzieliśmy tam 7 dni i nie mogliśmy wyjechać

San Cristobal

W San Cristobal de las Casas mieliśmy spędzić 3-4 dni. Ostatecznie zasiedzieliśmy się tydzień. I dobrze, bo to wyjątkowe miejsce na mapie Meksyku. 

Do miasta dotarliśmy późnym wieczorem, bo podróż z Palenque trochę się przedłużyła. Droga pomiędzy tymi dwoma miasteczkami wiedzie przez góry, dlatego krótki dystans na mapie w praktyce oznaczał ok. 7 godzin jazdy. Małym, rozklekotanym busem, po serpentynach. Wytrzęsło nas solidnie.

Opowieść o trzech hostelach

San Cristobal zapamiętamy między innymi ze względu na nasze hostelowe przygody. Po dotarciu marzyliśmy tylko o tym, żeby szybko znaleźć miejsce do spania, zrzucić plecak i iść coś zjeść. Presja czasowa nie jest dobrym doradcą przy tego typu decyzjach – hostel, który wybraliśmy, okazał się tragiczny.

Na pierwszy rzut oka wydawał się w porządku, ale dopiero po bliższym poznaniu odkryliśmy jego wady. Po pierwsze – było w nim cholernie zimno. Po drugie – brak ciepłej wody. Ba, brak w ogóle wody, bo to, co leciało z kranu, miało tak niskie ciśnienie, że nijak nie szło się pod tym umyć. Do tego prysznic kopał prądem, było brudno i nieprzyjemnie. No i brak okna. Nie jesteśmy wybredni, raczej śpimy w tanich kwaterach i niejedną spelunkę już widzieliśmy, ale tam po prostu było depresyjnie. To był nasz pierwszy hostel, który opuściliśmy po dwóch dniach. Nazwy nawet nie pamiętamy – wymazujemy to miejsce z pamięci : )

Uliczna sprzedawczyni warzyw :) Drugie miejsce, do jakiego trafiliśmy, to hostel Mirador, którego właścicielką, jak się okazało, jest Polka – Monika. Oddalony lekko od centrum, przytulny, z miłą obsługą, stał się naszym domem na kolejne 5 dni. Zmiana hostelu była świetną decyzją, od razu zrobiło nam się lepiej i wzrosła motywacja do działania.

Trzeci hostel, w którym co prawda nie mieszkaliśmy, ale bywaliśmy, to Iguana. Spokrewniony z Miradorem, stał się naszą miejscówką do imprez – a tych nie brakowało, bo San Cristobal okazało się bardzo polskie i bardzo towarzyskie.

Życie codzienne w San Cristobal

Myślę, że nasz przedłużony pobyt był spowodowany właśnie tym, że trafiliśmy na ciekawych ludzi. Ogólnie rzecz biorąc: San Cristobal to siedlisko wielu różnych nietypowych osób. Pełne hipisów, artystów i podróżników, którzy są w podróży np. od 4 lat.

Trafiliśmy też na wielu Polaków, na czele z Olą, która prowadzi bloga Mexico Magico Blog i mieszka w San Cristobal. To ona wkręciła nas w miasto, zabrała na wypad po pobliskich wioskach (o których jeszcze wspomnę), opowiedziała wiele o Meksyku i zabrała nas na dwie imprezy ze swoimi znajomymi. Inaczej postrzega się dane miejsce, jeżeli można uczestniczyć w jego codziennym życiu. Tylu znajomych, że ostatniego dnia miałem wrażenie, jakbym siedział tam od dawna.

Uwielbiam San Cristobal!Co robiliśmy przez ten tydzień w jednym miejscu?

  • Chodziliśmy. Odkrywaliśmy miasto, które jest pełne wąskich uliczek, nietypowych sklepów czy knajpek.
  • Odwiedziliśmy trzy okoliczne wioski. Każda inna, każda nietypowa. Już się nie mogę doczekać, jak opowiem Wam o nich w kolejnych wpisach.
  • Poznawaliśmy ludzi. Przez poprzednie 3 tygodnie nie mieliśmy „sensownego” kontaktu z innymi. Potrzebowaliśmy z kimś porozmawiać, powymieniać opinie i doświadczenia.
  • Zamknąłem luty w firmie i załatwiłem sprawy codzienne w Polsce.
  • Zatruliśmy się. Przez kolejny tydzień mieliśmy duże problemy i skończyło się wizytą u lekarza. Jeszcze opowiem to w innym wpisie.
  • Zachwycaliśmy się lokalnymi wyrobami – szalami, swetrami, koszulami. Boże, takich piękności to ja jeszcze nigdzie nie widziałem.
  • Słuchaliśmy różnych ulicznych grajków, których tu nie brakuje.
  • Obejrzeliśmy galę rozdania Oscarów. Pierwszy raz w życiu.

W mieście można spotkać osoby z okolicznych wiosek, które ubierają typowe dla swojej miejscowości Kolorowy San CristobalCzy San Cristobal ma jakieś wady? Dla mnie małą wadą jest pogoda. Miasteczko leży w górach, prawie na takiej wysokości jak nasze Rysy. Większość osób jednak lubi takie umiarkowane temperatury i może być tą pogodą zachwycona. Ja po prostu jestem zmarzluch i nie po to jadę do Meksyku, żeby chodzić w bluzie i długich spodniach.

Wiecie co jest najlepsze? Że do San Cristobal… jeszcze wrócimy. Teraz gnamy do Mexico City, a potem, w drodze do Gwatemali, zajedziemy raz jeszcze po pamiątki. Upatrzyliśmy tyle pięknych rzeczy i wszystkie chcemy mieć, dlatego wrócimy tu w połowie naszej podróży, żeby nie dźwigać wełnianych swetrów nad Pacyfikiem. To nasz pretekst, żeby tam wrócić.

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW