Wioska w Indonezji, która stała się naszym rajem

Zbliżamy się do końca opowieści o Indonezji. Dzisiaj zabiorę Was na jeszcze jeden wulkan i do wioski, która stała się naszym małym rajem.

Ostatnio żyję bardzo intensywnie pod względem podróży. Nie nadążam z wpisami. Doszło do śmiesznej sytuacji – jeszcze słowem nie wspomniałem Wam o wyjeździe do Szwajcarii, a lada dzień będę tam po raz kolejny. Ale dziś ruszamy na wulkan Ijen. To chyba mój ulubiony moment z podróży po Azji.

Mafia turystyczna po raz kolejny

wulkanu Bromo postanowiliśmy jechać od razu na wschód Jawy i następnego dnia próbować dostać się pod wulkan Ijen. Słynie on z tego, że w jego kraterze znajduje się jezioro i kopalnia siarki. Miejscowi wydobywają ją i wynoszą na własnych plecach na górę. Niesamowicie ciężka praca.

Po całodziennej przejażdżce indonezyjskim autobusem, zmęczeni dotarliśmy do miejscowości o śmiesznej nazwie Banyuwangi. Znaleźliśmy miejsce do spania, a następnie wysłuchaliśmy oferty sprzedażowej naszego hotelarza. Proponował wyjazd na wulkan, przewodnika i nocleg gratis – prawdziwe cuda na kiju. Nie mieliśmy do tego głowy, byliśmy głodni, więc postanowiliśmy, że przemyślimy jego propozycję i damy odpowiedź następnego dnia.

wulkan_ijen07

Rano przy śniadaniu zdecydowaliśmy jednak, że oferta nie do końca nam się kalkuluje, a z resztą chcemy iść sami, bez przewodnika. Gdy oznajmiłem to naszemu hotelarzowi jego stosunek do nas bardzo się zmienił. Po pierwsze – nie dał nam dostępu do Internetu, a po drugie, był nieprzeciętnie niemiły. Foch jak nic. To nas tylko zmotywowało do tego, żeby dojechać na wulkan na własna rękę.

Skuter

Odcięci od Wi-Fi udaliśmy się do miejscowej kafejki internetowej. W oparach dymu tytoniowego, na komputerze z Windowsem 98, znaleźliśmy blog Ani i Czarka. Postanowiliśmy wykorzystać ich patent w 100 procentach i dziękujemy za podzieleniem się nim, bo był to jeden z lepszych dni podczas całej podroży po Azji.

Godzinę później gnaliśmy w stronę wulkanu Ijen – na wypożyczonym skuterze, z wielkimi plecakami. Naszym punktem docelowym miała być mała wioska, w której klepnęliśmy sobie nocleg u Eddiego.

wulkan_ijen01

A skuterem jeżdżę tak!

Dojazd na miejsce nie był jednak prosty. Asfalt się skończył, a każdy miejscowy pokazywał nam, żeby jechać dalej. Dookoła łąki, pastwiska, gdzieś obok idzie krowa, a naszej wioski nie widać. Kocie łby takie, że momentami musieliśmy schodzić ze skutera, ale każdy kolejny tubylec machał ręką, że dalej prosto. W końcu dotarliśmy. Dotarliśmy do raju.

Raj

Mała wioska: kilka domów, meczet, sklep spożywczy, kury chodzące po wydeptanej drodze. W tle pola ryżu i palmy. Eddy, nasz gospodarz, pomógł nam zaparkować skuter i pokazał pokój. To nie hotel, to nie jakiś tam guesthouse. Zamieszkaliśmy w normalnym domu, razem z całą jego rodziną. Takie miejsca z podróży pamięta się najlepiej.

Eddy okazał się świetnym człowiekiem. Jego historia jest bardzo inspirująca i budująca – pracując w kopalni siarki, sam nauczył się angielskiego. Teraz powiesił w swojej małej wiosce tablicę z podstawowymi zwrotami, aby miejscowi też uczyli się języka obcego. Wychodzi im średnio, bo finalnie sprowadza się to do słowa „Hello”, ale jednak kaganek oświaty we wsi jest.

Eddy oprowadził nas po okolicy. Wytłumaczył, jak rośnie ryż, pokazał wiele różnych ciekawostek, a na koniec oskubał nam kokosa z palmy. Jedliście kiedyś kokosa prosto z drzewa?

Na kolacje poszliśmy do miejscowego spożywczaka. Mieliśmy do wyboru: albo smażony ryż, albo smażony makaron. Kolacja przerodziła się też w długą dyskusję z miejscowymi. Sklep to miejsce, gdzie codziennie schodzi się pół wioski. Na plotki, na rozmowy, na papierosa. Siedzieliśmy więc i my, rozmawiając o Indonezji, Polsce i życiu.

1 w nocy

Nasz chillout zakończył się o 1 w nocy. Eddy obudził nas, mówiąc, że czas już jechać na wulkan. Opatuleni w kurtki wsiedliśmy na skuter i ruszyliśmy ku przygodzie. Dojazd pod bramę wjazdową zajął nam jakąś godzinę. Na większej wysokości skuter już nie domagał, zaczynałem się o niego bać. Przeczuwałem, że brak mocy może być spowodowany wysokością, ale też obawiałem się jakiejś większej awarii.

wulkan_ijen02

Pod kraterem byliśmy tuż przed wschodem słońca. Wszyscy przychodzą tam tak wcześnie właśnie po to, żeby zobaczyć wschód oraz „niebieskie płomienie”. To siarka, która spala się w wulkanie, tworzy taki nietypowy kolor płomieni. Brzmi ciekawie, ale w praktyce nie jest to jakieś spektakularne widowisko.

Bardziej podobało mi się to, że idąc na szczyt, rozmawialiśmy z górnikami, którzy zaczynali swoją pracę. Mimo że ich angielski jest bardzo podstawowy, to można dużo się dowiedzieć o tym, co robią. Patrząc na to, jak na swoich barkach wynoszą kosze ważące 75 kg, nabieram do nich respektu. Bardzo ciężka i nieprzyjemna praca, bo w samym kraterze niesamowicie cuchnie siarką.

wulkan_ijen03

wulkan_ijen06

Na miejscu można wypożyczyć maski, ale my odpuściliśmy – ponoć niewiele dają. Kilka razy mocno się przydusiłem oparami, bo chcąc zrobić zdjęcie, podszedłem zbyt blisko. Po kilku godzinach na wulkanie, musieliśmy spakować ubrania w osobny worek i szybko wyprać, bo siarę było czuć jeszcze długo : )

Śniadanie u Eddiego

Do naszej wioski wróciliśmy ok. 7:30 rano. Zmęczeni, od razu rzuciliśmy się na łóżko. Po przebudzeniu w pokoju czekało na nas wypasione śniadanie. Różne miejscowe przysmaki podane w świetny sposób. Po całej nocy praktycznie bez spania, skuterowej wycieczce, 2-godzinnym trekkingu i spacerach w oparach siarki, to śniadanie było wisienką na torcie.

Żal było wyjeżdżać od Eddiego, ale niestety zbliżał się czas powrotu do miasta i dalszej podróży na Bali. Tęsknie za tym spokojem i niepowtarzalną atmosferą. Jeżeli kiedykolwiek będziecie na wschodniej Jawie, koniecznie musicie odwiedzić to miejsce.

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW