8 najlepszych doświadczeń z Dolnej Saksonii

Dolna Saksonia - krajobrazy

Różne są motywacje do podróży. Jedni podróżują dla zabytków.  Inni jeżdżą, żeby wypocząć na plaży i byczyć się w słońcu przez kilka dni. Jeszcze inni jeżdżą po świecie dla imprez i dobrej zabawy. Ja podróżują dla doświadczeń.

 

Dolna Saksonia - herbWpis ten jest wynikiem mojej współpracy z landem Dolna Saksonia. To właśnie dzięki niej miałem okazję odwiedzić ten region. Wkrótce będziemy mieć także dla Was konkurs, w którym do wygrania będzie rowerowy pobyt w tym regionie.

Oczywiście sam mogę leżeć na plaży, ale maksymalnie przez 2 dni. Przeczytam w tym czasie kilka książek, a później zaczynam się nudzić. Lubię też zabytki i historię, ale takie miejsca są zazwyczaj zatłoczone.Zamiast stania w kilkugodzinnej kolejce do jakiegoś „cudu świata”, który „koniecznie trzeba zobaczyć”, zazwyczaj wybiorę spacer „bez celu” po mieście, wchodzenie do wąskich uliczek i szukanie własnych „cudów”.

Moją ulubioną motywacją do wyjazdów są jednak doświadczenia. Kocham „przeżywać” różne miejsca. Jadąc np. do Barcelony, można zobaczyć wszystkie budynki Gaudiego (co pewnie jest ciekawe), ale będę szczęśliwszy, jeżeli oprócz standardowego zwiedzania usiądę sobie w ogródku jakiejś lokalnej knajpki, zamówię tapas, lampkę hiszpańskiego wina i poobserwuję otoczenie. Będę patrzył na ludzi spieszących się do pracy, kobietę rozmawiającą po hiszpańsku przez telefon czy kogoś uprawiającego sport. Mogę tak siedzieć naprawdę długo,  doświadczając danego miejsca.

Przez doświadczanie danego miejsca rozumiem także różne aktywności: od sportowych (np. bieganie, chodzenie po górach), przez kulinarne (próbowanie nowych potraw), po siedzenie na ławce z epickim krajobrazem i popijanie kawy z pobliskiej restauracji.
Podróżuję właśnie dla doświadczeń – a tych nie brakowało podczas wyjazdu do Dolnej Saksonii.

1.    Podróż rowerem

Tak jak wspominałem w poprzednim wpisie, podróżowanie rowerem było dla mnie nowym doświadczeniem. Sam byłem ciekaw, czy mi się spodoba – a wyszło rewelacyjnie. Miałem też szczęście trafić do rowerowego raju. Dolna Saksonia to miejsce idealne do tego typu podróży. 13 tysięcy kilometrów tras robi wrażenie. Zazwyczaj są one typowo rowerowe, więc nie przeszkadza nam tam hałas czy ruch samochodowy. W wielu miejscach znajdziemy też specjalne drogowskazy czy parkingi rowerowe. Pełen komfort podróżowania na dwóch kółkach. Możesz być „tu i teraz”, czerpiąc przyjemność z jazdy i otoczenia. A jest z czego – ścieżki prowadzą przez piękne pastwiska, łąki, urocze, małe wioski…

2.    Zielone krajobrazy

Przed wyjazdem do danego miejsca często wyobrażamy sobie, jak tam będzie. To bardzo niebezpieczne, bo niejednokrotnie można się rozczarować. Ma to nawet swoją nazwę – syndrom paryski. Występuje on u osób, które na podstawie zdjęć czy filmów tworzą sobie w głowie wizję danego miejsca, a po przyjeździe czują się zawiedzione, bo jest tam całkowicie inaczej.

Jeszcze w domu, w trakcie przygotowań do wyjazdu, obiecałem sobie nie kreować żadnych wyobrażeń. Postanowiłem wziąć dane miejsce takim, jakie jest, i był to strzał w dziesiątkę. Dolna Saksonia utkwiła mi w głowie jako miejsce pełne zieleni. Kraina jak z bajki: zielone łąki, na nich pasące się krowy, owce czy konie. W tle jakaś mała wioska z górującą wieżą kościelną. Przez pierwsze 3 dni miałem rewelacyjną pogodę i nawet żartowałem, że jeżdżę po tapecie z Windowsa XP.

Dolna Saksonia - krajobrazy

3.    Chodzenie po morzu

W Dolnej Saksonii można też spacerować po morzu. Dokładnie mam na myśli Morze Wattowe, które… morzem nie jest. Są to przybrzeżne wody Zatoki Niemieckiej, która należy do południowo-wschodniej części Morza Północnego, a nazwa pochodzi od niemieckiego słowa Watt – mielizna. Wybrzeże jest tutaj bardzo płytkie, a odpływy – bardzo duże. Oznacza to, że w trakcie odpływu można iść na spacer nawet kilka kilometrów w głąb morza. I ja sobie spacerowałem w Parku Narodowym Wattführer.

Morze to jest istnym rajem dla różnych żyjątek wodnych: krabów, małych rybek czy robaczków, ściągają tu więc ptaki z całej okolicy (bo takiej wyżerki nie znajdą nigdzie indziej!). Nigdy nie podejrzewałem, że obserwowanie życia ptaków może być dla mnie ciekawe. Poświęcę temu miejscu osobny wpis – bo gdzie indziej można urządzić sobie spacer na wyspę oddaloną od brzegu o kilka kilometrów?

Morze Wattowe4.    Ryby i owoce morza

Jadąc wzdłuż Morza Północnego, obiecałem sobie, że podstawą mojej diety będą ryby J Co ciekawe, jeszcze parę lat temu nie przepadałem za nimi, a owoce morza mnie odstraszały. Uknułem sobie jednak kiedyś teorię, że do niektórych smaków trzeba dorosnąć. Takim moim smakiem są np. oliwki. Nie przepadam za nimi, ale raz w roku próbuję jedną, żeby sprawdzić, czy już je lubię. Bo kiedyś do nich dorosnę. Podobnie miałem z wszelkimi owocami morza. Testowałem je „kontrolnie”, aż pewnego dnia zasmakowały mi ryby. Później krewetki, a następnie kalmary. Co prawda na wiele rzeczy jeszcze się nie zdecyduję, ale eksploruję ten rodzaj kuchni coraz odważniej. Północna część Dolnej Saksonii to region bogaty w ryby: śledzie, flądry, dorsze czy makrele. Do tego krewetki… Żal było nie próbować.

Popularne są tu kanapki rybne. Podawane na rozmaite sposoby i z różnymi gatunkami ryb. Zwykle można je dostać z foodtrucka lub prosto z kutra rybackiego. Bardzo smaczne, a do tego dość syte.

Dolna Saksonia - kuchniaKanapki z rybą 5.    Spacery po portach i obserwowanie pracy rybaków

Wieczorami brałem aparat i kierowałem się na wybrzeże, żeby podglądać życie toczące się w porcie. Rybacy przypływają tam z morza i rozładowują swoje połowy. To zawsze wzbudza zainteresowanie turystów, dlatego przy takim kutrze zbiera się grupka ciekawskich gapiów. Gdy połów był udany, rybak z dumą i radością opowiada o swojej pracy. Część osób kupuje także krewetki prosto z kutra.

Porty mają też swoje zakamarki i miejsca ukryte, mało oczywiste. Najbardziej spodobał mi się ten w Cuxhaven, w którym odkryłem miejsce tworzenia sieci rybackich i magazyny do przechowywania łodzi. Ale o tym w kolejnym wpisie.

Cuxhaven - zakamarki miasta6.    Małe, idylliczne wioski

W trakcie podróży byłem w trzech dużych miastach. Jedno (Cuxhaven) bardzo mi się spodobało. Dwa pozostałe (Wilhelmshaven i Bremerhaven), choć są całkiem ładne, średnio przypadły mi do gustu. Widocznie szukałem ciszy i spokoju.

Urzekły mnie natomiast małe niemieckie miasteczka i wioski. Najbardziej podobało mi się we Wremen (nie mylić z Bremen!). Jechałem tam trochę z duszą na ramieniu, bo nie miałem potwierdzonego noclegu (tzn. teoretycznie miałem zrobioną rezerwację, ale nie dostałem finalnej odpowiedzi na maila). Wszystko jednak dobrze się skończyło. Trafiłem do cudownego miejsca. „Der Deichhof” okazało się uroczym, starym gospodarstwem z bardzo gościnnym właścicielem. Niesamowicie przytulne miejsce.

Zaparkowałem swój rower w stodole, sakwy zostawiłem w pokoju i niemal od razu udałem się na spacer po miasteczku. Spokojnie mogłoby ono być miejscem akcji jakiegoś serialu lub filmu fantasy. Bardzo klimatyczna zabudowa, a wokół zielone pastwiska i pola.

Mój gospodarz zaprosił mnie na miejscowy festyn, który miał miejsce tego wieczoru. Grill i muzyka na żywo. Zostałem poczęstowany lokalnym piwem. Tego typu festyny odbywają się regularnie w sezonie letnim. Organizowane są przez właścicieli pensjonatów, żeby przyciągnąć dodatkową atrakcją turystów oraz zintegrować mieszkańców. Bardzo lubię takie inicjatywy.

Wremen - mój nocleg w Dolnej Saksonii7.    Klimahaus

W mieście Bremerhaven znajduje sią bardzo ciekawe miejsce – Klimahaus. To coś takiego jak nasze Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, tylko dotyczące… klimatu. Jadąc tam, spodziewałem się, że po prostu dowiem się czegoś o ekologii / zmianach klimatycznych, ale okazało się, że przeżyłem podróż przez różne części świata.

Najpierw odwiedziłem Szwajcarię i Włochy, gdzie klimat był całkiem przyjemny. Mogłem zobaczyć, jak żyją ludzie w tych krajach.

Później ruszyłem do Kamerunu, gdzie solidnie się spociłem. Musiałem rozpinać bluzę, bo było naprawdę gorąco. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie sala z lasem równikowym nocą. Tak się złożyło, że podczas mojej wizyty było tam mało ludzi. Wszedłem w ciemność i kroczyłem leśnym labiryntem. Dookoła dzika roślinność. W pewnym momencie zabłądziłem i miałem poczucie, że kręcę się w kółko. Korytarz był dość wąski, przez co ciągle ocierałem się o rośliny, a to potęgowało dreszczyk emocji.

Kolejną salą, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie, była Antarktyda. Najpierw jedno z pomieszczeń wyglądało jak statek, którym płynie się na tego typu wyprawy. Następne imitowało bazę polarną, a na sam koniec wszedłem do sali, gdzie temperatura spadała poniżej zera i hulał wiatr. Bardzo ciekawe przeżycie :)

Wystawa jest oczywiście niesamowicie interaktywna, z elementami grywalizacji. Czasem trzeba podać specjalne hasło, aby przejść do kolejnej sali, a czasem tuż obok Ciebie może spaść deszcz. Całość obudowana pewną fabułą, dzięki czemu czujesz się niczym bohater filmu. Nie chcę jej zdradzać, bo Klimahaus to miejsce, które trzeba odwiedzić!

Klimahaus8.    Mleko od krowy

Jedziesz sobie rowerem przez Dolną Saksonię i chcesz się na moment zatrzymać. Jeżeli zobaczysz budkę podobną do tej ze zdjęcia, to jesteś we właściwym miejscu. W nich bowiem możesz kupić świeże mleko i inne produkty mleczne: lody czy desery. Zazwyczaj takie punkty są samoobsługowe: nalewasz sobie mleka do kubeczka i wrzucasz do skrzynki 1 euro.

Budki z mlekiem w Dolnej SaksoniiDolna Saksonia

Zatrzymywałem się w nich bardzo chętnie, bo będąc w podróży, musiałem też załatwiać sprawy firmowe w Polsce. Rozsiadałem się więc wygodnie, pozwalałem odpocząć nogom, piłem świeże mleko i odpisywałem na maile klientów. Lubię takie łączenie pracy z podróżami :) A krowy to najbardziej poczciwe stworzenia na Ziemi. Niewinne, nieprzeszkadzające innym i… bardzo ciekawskie. Gdy robiłem im zdjęcia, zawsze najpierw przyglądały mi się badawczo, a potem podchodziły bliżej, żeby pozować do fotek.

Sporo tych doświadczeń się zebrało. Miałem dużo szczęścia, bo przez 3 dni jazdy panowały idealne warunki pogodowe. Dopiero w ostatni dzień solidnie mnie zmoczyło. Żeby mieć zapał do podróży w takich warunkach, „motywowałem” się żelkami, które podjadałem co kilka kilometrów i słuchałem audiobooka, żeby nie myśleć o chlupiącej w butach wodzie… Ale nie może być tylko przyjemnie i wygodnie!

Czy słońce, czy deszcz – właśnie dla takich chwil się podróżuje.

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW