Mongolski cyrk

2 tygodnie w Rosji minęło bardzo szybko. Staliśmy przed dworcem w Irkucku, a do odjazdu pociągu mieliśmy kilka dobrych godzin. Po wspaniałych dniach nad Bajkałem taki wolny czas to skarb.

Napełniłem brzuch jedzeniem w lokalnym barze, umyłem się w dworcowym zlewie, kupiłem wodę na drogę. I jeszcze jedna niezbędna potrzeba – Internet. W końcu trzeba powiadomić rodzinę, że żyje i Bajkał mnie nie pochłonął. Zacząłem chodzić ze Scottem po dworcu i polować na Wi-Fi. Znaleźliśmy i to jakie! Szybko działające, wygodne sofy, gniazdka – coś za pięknie, pomyślałem.

I miałem racje, bo okazało się, że to jakaś strefa VIP i trzeba uiścić. Pani kierowniczka, która opuściła stanowisko pracy na kilkanaście minut właśnie wróciła i upiera się, że musimy uiścić w rublach. Nie odpuściliśmy : ) Ostatecznie wyprowadza nas ochrona. Na szczęście po godzinie 22 wsiadaliśmy do pociągu żegnając się zresztą ekipy. Przed nami była całonocna droga w pociągu do Ułan Ude, a później „się zobaczy”. -Za 24 godziny chce być w Ułan Bator – powiedziała Natalia….

Jedziemy!

Kocham PKP! Kocham PKP za to, że zahartowało mnie i przygotowało na najgorsze. Ile to razy jechałem siedząc na korytarzu. Ile to razy zmarzłem lub co gorsza – usmażyłem się w kolejowej saunie zainstalowanej w przedziale. Taki trening nie poszedł na marne. Mimo, że nasze miejscówki w pociągu relacji Irkuck – Ułan Ude były zajęte to czułem się bardzo komfortowo. Żaden problem jechać w przepełnionym przedziale, skoro w Polsce dokonywałem tych sztuk wielokrotnie. Nad ranem dotarliśmy do Ułan Ude. Szybki ogar plecaków i od razu szukamy busa na granice. Kolejne kilka godzin w autobusie i szczęśliwie całym zespołem dotarliśmy na granice.

I tu zaczyna się cyrk. Przejście graniczne jest bowiem tylko dla samochodów – nie da się tak, że bierzesz plecak i idziesz przed siebie do Mongolii – trzeba mieć auto. Stoimy więc w grupie 20 osób i zastanawiamy się co robić. Do tej pory większość spraw logistycznych załatwiała Natalia – bo Rosjanka, bo organizatorka i mózg wszystkiego, ale ile dziewczyna ma odwalać czarną robotę. Zapadła więc decyzja, że rozchodzimy się i każdy szuka sobie transportu sam i spotykamy się w Mongolii.

Krótko mówiąc- trzeba obejść wszystkie samochody i znaleźć sobie płatny autostop, który przetransportuje Cię do kraju obok. Zacząłem więc kręcić się po małym placu i zagadywać. Kilka nieudanych prób, ale nagle widzę, że podjeżdża mała furgonetka.

Podchodzę więc dziarsko do kierowcy i zagaduje swoim perfekcyjnym mongolskim czy nie zabrałby mnie przez granice. – Może zabrać, ale za 200 rubli. – dostaje odpowiedź. Za drogo myślę. 100 rubli to mogę jeszcze dać, więc dalej negocjuje. To naprawdę dziwna sprawa, że nie znając słowa po mongolsku jesteś w stanie dogadać się z człowiekiem, który też Cię nie rozumie. Za chwilę pakuje swój plecak do furgonetki i jadę do Mongolii. Kierowca jechał ze swoim synem, którego poczęstowałem ostatnim rogalikiem truskawkowym. Za dużo nie pogadaliśmy, bo nie było umiejętności językowych.

Jeszcze jedna ciekawa sytuacja – stoję przy okienku będąc bacznie obserwowany przez panią z okienka, czekam na przybicie pieczątki wyjazdowej z Rosji, gdy nagle podchodzi do mnie starszy facet, patrzy i pyta: – Z Polski jesteś?. Okazało się, że spotkałem polskiego kierowcę Tira. Pogadaliśmy kilkanaście minut. Jedno z pierwszych pytań jakie zadałem to czy jedzie do Ułan Bator? – Niestety, wziąłbym Cię na stopa, ale wracam w stronę Polski. Jeszcze nie wiem którędy będę wracał, ale do Polski. Wyobrażacie sobie? Mieć taką pracę, że jedziesz sobie po świecie i nie wiesz dokładnie którędy i na jak długo. Trzeba to naprawdę lubić.

Co myślę o Rosji?

Jadąc do Rosji miałem w głowie pewnego rodzaju obrazy i stereotypy oparte na tym co zasłyszałem od innych czy przeczytałem w sieci. Nie wierzcie nikomu. Po tym wyjeździe mój obraz Rosjan został obrócony o 180 stopni. Media mogą tworzyć swoje obrazy – ja mam swój. Rosjanie są niesamowici. Bardzo gościnni i przyjacielscy. Nie ma wątpliwości – na 100% wrócę do tego kraju.

Jednego stereotypu nie udało mi się jednak obalić – dotyczącego spożycia alkoholu w Rosji. Piją na potęgę! Razu pewnego całą grupą siedzieliśmy przy ognisku. Wpatrywałem się w podskakujące płomienie i rozmyślałem o sensie życia. W pewnym momencie przyszedł Kola i usiadł koło mnie.

Kola bardzo słabo mówił po Angielsku, ale jakoś się dogadywaliśmy. Wiecie – trochę słów angielskich, szczypta rosyjskich, odrobina polskich i byliśmy w stanie załatwić wszystko. Chciałem być miły dlatego pomyślałem, że trzeba go jakoś ugościć. Wyjąłem więc butelkę wódki, w której było około 0,4 litra. Podaje Koli i mówię po angielsku – Kola, potrzymaj na moment, bo muszę znaleźć kieliszek. – Schyliłem się i szukam tego kieliszka w trawie. Po około 10 sekundach znalazłem dziada pod kamieniem, odwracam się, patrzę, a Kola przelał sobie wszystko do metalowego kubka i już dopija końcówkę….Różnice językowe i kulturowe robią swoje. Kola myślał, że miał wypić wszystko. No i wypił.

Rosja jest cudowna!

Jeden dzień z życia w Mongolii

Co za odmienność – rano, zamiast budzika usłyszałem muczenie krowy. Otworzyłem oczy i byłem idealnie wyspany. Wygrzebałem się z łóżka, podszedłem do drzwi jurty i otworzyłem je. Do środka wpadły promienie ciepłego słońca. Wyszedłem na zewnątrz, rozejrzałem się dookoła. Wszędzie góry. Przeciągnąłem swój grzbiet niczym lew na sawannie, wziąłem ręcznik, który suszył się całą noc na drewnianym słupku i ruszyłem przed siebie.

Nie musiałem iść daleko. Minąłem stado krów, które zajadały świeżą trawę, przeszedłem przez mały drewniany płotek, a następnie kilkadziesiąt metrów w dół. Pomiędzy drzewami niewielki potok wytłoczył w skałach i ziemi małe koryto. Podszedłem, rzuciłem ręcznik na duży kamień, stanąłem nad potokiem.

Zamoczyłem ręce w lodowatej wodzie i odczekałem chwilę. Niesamowicie przyjemne… W dłoniach nazbierało się już wystarczająco wody. Jeden szybki ruch i krystaliczna woda poleciała prosto na mnie. Najszybsze orzeźwienie. Przetarłem twarz w ręczniku. W tym samym czasie usłyszałem znajomy dźwięk. Spojrzałem w górę i zobaczyłem nad sobą dwa krążące orły. Towarzyszyły mi do czasu, aż nie wróciłem do swojej jurty.

Ten dzień mijał leniwie. Po bardzo aktywnej Rosji potrzebowałem trochę odpoczynku. Czekając więc na obiad wylegiwałem się w jurcie czytając książki. Świetne uczucie – nigdzie nie spieszyć się, nic nie musieć.

 

Po obiedzie razem z Zoloo zdecydowaliśmy się pochodzić po górach. Jakie one piękne! Skały idealne do wspinaczki i parkouru. Po prostu raj dla mnie. Nie mogłem odpuścić i musiałem trochę się wyżyć. Później poszliśmy jeszcze w jedno ciekawe miejsce. Około 2km od naszej jurty, na zboczu gór znajdował się klasztor buddyjski. Miejsce, które po prostu trzeba zobaczyć mieszkając tak blisko.

Zdarzało się, że np. sąsiedzi zabijali barana. Obok biegają małe dzieci, a dwóch facetów zarzyna zwierzaka i przerabia na jedzenie. Wegetarianie przeżegnaliby się nogą. Innym razem zaproszono nas do mongolskiej jurty na prawdziwy rarytas – wnętrzności konia…

Z resztą, zobaczcie sobie poniżej jak wygląda gotowanie mongolskie. Od wesołego zwierzaka hasającego na łące, po pysznego zwierzaka hasającego po talerzu…

Wieczory tez były ciekawe. Powiem wam, że ciekawie jest jeździć z ludźmi z innych krajów,ale po jakimś czasie brakuje takiej „polskości”. Wieczór z Zoloo i Dukiem był niesamowity, bo po ponad 2 tygodniach mogłem porozmawiać po polsku, pośmiać sięć z „naszych” żartów, powspominać dzieciństwo itp. A wszystko to w jurcie w Mongolii. Jurcie, która była na mojej liście marzeń!

Są rzeczy, których kupić nie można…

Wróćmy jednak do przejścia granicznego. Cała procedura przebiegła dość szybko, po stronie mongolskiej pożegnałem się z moim kierowcą i zacząłem czekać na pozostałą część grupy. Po około 20 minutach przyjechały matrioszki. Matrioszkami nazywałem Ritę, drugą Ritę i Lisę, bo… wyglądały jak matrioszki. Były trzy – każda innego wzrostu no i z Rosji. Gdy i inni dojechali rozpoczęliśmy zabawę w podróż do Ułan Bator.

Doceńcie drogi i transport w Polsce. Takich dziur to jeszcze nigdzie nie widziałem : ) Logistyka też nie najlepsza – z przejścia granicznego przesiadaliśmy się 4 razy w różnego rodzaju busy i marszrutki. O 22, zgodnie z planem dotarliśmy do Ułan Bator.


Tutaj musiałem rozdzielić się od reszty grupy. Spotkałem się z Zoloo, który był moim aniołem stróżem w Mongolii. Kilka tygodni przed wyjazdem dostałem od niego mail. Przeczytał na blogu, że planuje odwiedzić Mongolię, a że kilkanaście lat mieszkał w Polsce to zaproponował, że pokaże mi swój kraj.

 

Co tu dużo mówić – nie wiem jak ja się odwdzięczę światu za taką pomoc. Z taką gościnnością jeszcze się nie spotkałem. Zoloo – powinieneś założyć agencje turystyczną i organizować wyjazdy bogatym ludziom. Wiedziałem, że będzie świetnie, ale to co przeżyłem w Mongolii przeszło moje oczekiwania. Były piękne widoki, przygody, góry, jurty, konie, inspirujące rozmowy, kumys, sępy, orły, jaki, barany – było wszystko! Dzięki za poświęcony czas i pokazanie Mongolii o jakiej nawet nie marzyłem. Mongolia jest cudowna!

Podróże uczą

Przyszedł jednak czas na Chiny. O 7 rano pożegnałem się z Zoloo i wsiadłem w pociąg do Pekinu. Kolejne, ale już ostatnie 30 godzin w pociągu. Przejechałem już tyle, więc ten ostatni dystans był niczym. Patrzyłem na pustkowia mongolskie i na…dym, który wydobywał się z komina lokomotywy. Co za klimat!

Pojawiły się jednak małe problemy. Na przejściu granicznym dostałem do wypełnienia dwa formularze – jeden po chińsku, drugi po mongolsku. Popatrzyłem – ani słowa po angielsku,. Idę więc do konduktora, a on mik mówi, że tylko takie ma i muszę wypełnić. Nie ma innej opcji. Chwila zastanawiania, krótkie przejście po pociągu i w 3 minuty znalazłem Mongoła, który wypełnił ładnie formularze za mnie. Tego właśnie uczą podróże – zaradności.

Ta sama sytuacja wystąpiła na wspomnianym już wcześniej przejściu granicznym Rosja – Mongolia. Jeszcze kilka lat temu siadłbym na krawężniku, rozpaczałbym i nie wiedział co zrobić. Wystarczy jednak odrobina odwagi i każdy problem można rozwiązać samemu. Powiem wam szczerze, że to cholernie przekłada się na życie. Podróże nauczyły mnie, że każdy problem ma rozwiązanie (a jak nie ma rozwiązania to nie ma problemu) i po to jestem, aby je rozwiązywać. Do każdego zadania podchodzę jak do zagadki, którą muszę rozwikłać. Zrozumiałem, że jeżeli „coś” chcę to muszę to zdobyć sam.

I tak postanowiłem zdobyć Chiny! Ale o tym następnym razem…

Czytaj część piątą >>

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW