Mont Blancu – ja Ci pokażę!

Zdobyć szczyt Europy – na taki szalony pomysł kiedyś wpadliśmy. Teraz postanowiliśmy go zrealizować. Ci, którzy obserwują fan page, widzieli, że ostatnie kilka dni spędziłem w Alpach. Pomysł padł jakiś czas temu w trochę szerszym gronie, kilka miesięcy temu ruszyliśmy z organizacją tripa.

Pojechaliśmy w czwórkę. Razem ze mną byli: Andrzej, z którym robimy dużo wspólnych akcji (z nim też biegłem Rzeźnika), Polasik – nasz kumpel, który zdobył Blanca już dwa razy oraz… mój Tata.

Tata od kilku lat opowiadał o tej górze, że chciałby wejść i zobaczyć, jak to wygląda, a że ja jestem mistrzem w spełnianiu marzeń, to postanowiłem pomóc mu w realizacji tego pragnienia. Ruszyliśmy w środę w nocy przez Niemcy, Szwajcarię i Francję. Po 17 godzinach jazdy dotarliśmy w okolice Chamonix, skąd wychodzi się na Blanca.

blanc-28

Mont Blanc – Relacja

Ruszyliśmy w piątek wcześnie rano. Start był dość łatwy, bo idzie się wzdłuż torów kolejki górskiej. Prawdziwa zabawa zaczyna się trochę wyżej. Ten odcinek nie jest trudny technicznie, ale problem tkwił w ciężkich plecakach. Do schroniska Tete Rousse nieśliśmy cholernie ciężkie bagaże. Cały sprzęt, namioty, śpiwory, kuchenka, żarcie – myślę, że każdy z nas miał około 15-20 kilo na plecach, co przy całodziennym marszu dało mocno po dupie. Chwila w której dotarłem do schroniska była cudowna. Uwolniliśmy plecy, rozbiliśmy namioty i rozpoczęliśmy topienie lodu na makaron i herbatę. Biwakowanie było dość przyjemne, ale czułem się zmęczony i ospały. Nie wiem, czy wynikało to z wysokości czy ze zmęczenia, ale byłem bardzo „zamroczony”.

Niestety mieliśmy też słabe newsy pogodowe. Te wspaniałe warunki, które towarzyszyły nam cały dzień, jutro miały się skończyć. Zdecydowaliśmy więc, że wstajemy wcześnie w nocy i ruszamy w górę od razu, bo to jedyna opcja na zdobycie szczytu. Najbliższe okno pogodowe będzie dopiero za kilka dni.

1 w nocy

Pobudka o 1 w nocy. Zaprawdę powiadam Wam: jeżeli będziecie kiedyś jechać z Polasikiem gdzieś w góry (a jest przewodnikiem, więc możecie na niego trafić), nie dopuszczajcie go do przygotowywania śniadań. Obiady wychodzą mu całkiem nieźle, ale śniadania pt. „owsianka” czy „kaszka manna” to dania, które się zjada, bo trzeba i nie ma nic innego : ) Kleiło mi to pysk, ale jadłem, bo wiedziałem że da siłę.

Koło 3 ruszyliśmy w górę przez bardzo trudny fragment i strome podejście. Powiem szczerze, że nie mam dużego doświadczenia górskiego i ten odcinek sprawił mi sporo problemów. Szliśmy w nocy, przyświecając sobie drogę czołówkami. Klimat niesamowity, ale byłem bardzo zmęczony. Dotarliśmy do schroniska Goutier, napiliśmy się herbaty, a ja niekontrolowanie usnąłem na kilka minut. Byłem szczerze wykończony i zastanawiałem się, czy iść dalej.

Atak szczytowy

Problem w górach jest taki, że bywa niebezpiecznie. O ile na takim Rzeźniku mogę dać z siebie wszystko i wiem, że w sytuacji całkowitego odcięcia energii zwiozą mnie na dół , o tyle w górach tego nie ma. Będąc zmęczonym, ciągle miałem w głowie to, że jeszcze trzeba wrócić i to wcale nie łatwą drogą.

blanc-59

Ostatecznie zdecydowałem, że pójdę dalej z chłopakami, a jakby było tragicznie, to zostanę na noc w schronisku Goutier (70 dolarów za noc na ziemi). Spięci linami, wyposażeni w raki i czekany ruszyliśmy przed siebie. I teraz mam dla Was ciekawostkę motywacyjną. Wizja długiej drogi przerażała mnie, ale to, że byłem związany z resztą, bardzo mnie nakręcało. Patrzyłem tylko w dół ,czy lina jest luźna i krok po kroku szedłem do przodu. Kryzys zmęczenia minął i szło mi się całkiem dobrze. Sporo rozmawialiśmy z ludźmi, którzy schodzili. Większość odpuszczała, bo warunki pogodowe zmieniły się zbyt szybko. Wiał bardzo silny wiatr. Na 4000m zdecydowaliśmy, że przy takiej pogodzie wchodzenie na szczyt jest zbyt niebezpieczne. Odpuściliśmy i myślę, że postąpiliśmy słusznie. Wygrał zdrowy rozsądek.

To nie był jeszcze koniec przygód. Do schroniska Goutier wróciliśmy zmęczeni. Znowu ciepła herbata i drzemka. Mój Tata i Andrzej rozłożyli się na ławkach, a ja przybrałem pozycję znudzonego studenta i kimałem w pozycji siedzącej, z głową na stole. Jednak czegoś na tych studiach się nauczyłem.

Kraina latających namiotów

Pogodziliśmy się już z tym, że szczytu nie zdobędziemy. Okno pogodowe dopiero za 5 dni, więc nie ma opcji, żeby kiblować na górze, bo urlopy też mają swoje granice. Zaczęliśmy powoli schodzić po cholernie stromej ścianie. Byłem bardzo uważny, mądrze stawiałem każdy krok, bo zdałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Jeden błąd, lecę w dół i mnie nie ma.

blanc-70

W pewnym momencie mijaliśmy się z grupą, która szła jeszcze do góry. Robiłem im miejsce, żeby i nagle poczułem, że się osuwam. Sekunda i lecę w dół! Poczułem, jak z każdą setną sekundy przyspieszam. Serce zabiło szybciej, ale z całej siły wbiłem czekan w ziemię. Słyszałem tylko krzyk Polasika: „Czekanem Maju, czekanem!”. Zjechałem kilka metrów w dół, ale w końcu wyhamowałem. Odwróciłem się na ułamek sekundy i zobaczyłem przepaść. Szybko wdrapałem się na ścieżkę, otrzepałem spodnie i udałem że nic się nie stało, choć serce nadal waliło mi jak szalone. Minęliśmy jeszcze kuluar spadających kamieni i niedługo już będziemy w namiotach. Hurra! Zrobimy ciepłą herbatę, wreszcie zawinę się w śpiwór i pójdę spać, bo jestem naprawdę zmęczony. Ale zaraz, jak to? Gdzie nasze namioty?? blanc-75

Andrzej już z pewnej wysokości dostrzegł, że ich nie ma, ale powiedziałem, że sieje panikę. Kurde, miał rację – namiotów nie ma. Jeden znalazł się na samym końcu skarpy – na szczęście to ten, w którym jest aparat. Zdaliśmy sobie sprawę, że to nie koniec wrażeń. Nie będzie ciepłej herbatki i spania w śpiworze, bo mamy tylko jeden mokry namiot i dwa śpiwory. Szybko podejmujemy decyzję – Polasik idzie na lekko (z małą ilością rzeczy) szukać namiotu, a my zgarniamy cały majdan i lecimy w dół.

Drugi oddech

I kolejna ciekawostka motywacyjna dla Was : ) Czasem jest tak, że wydaje nam się, że już nie mamy sił, że już naprawdę nie damy rady. I nie chodzi o góry, ale o wszystko: sport, naukę, życie. Warto cisnąć wtedy dalej, bo po przekroczeniu granicy bólu i totalnego męczenia, znajdują się nowe pokłady sił. Nie wiem, jak to działa, ale dokładnie tak było. To chyba adrenalina sprawiła, że z ciężkimi plecakami, w ekspresowym tempie, zeszliśmy na dół, do samej kolejki. Była godzina 20:00, gdy dotarliśmy pod nieczynną już o tej porze stację i spotkaliśmy Polasika. Namiot się znalazł – porwany, ale będzie żył. blanc-79

Korzystając z tego, że było tam małe źródełko, zjedliśmy po jednym liofie. Posiłek umilały nam kozice, które na wąskim murku urządzały sobie pojedynki na rogi. No mówię Wam, świetna zabawa! Można oglądać w nieskończoność.

Odpoczynek

Noc spędziliśmy w budynku opuszczonej kolejki górskiej – to był strzał w dziesiątkę, bo w nocy pogoda była bardzo słaba, a my spaliśmy w suchym, zadaszonym miejscu. Było cieplutko i całkiem przytulnie. Spaliśmy chyba 11 godzin! Po zejściu do doliny pojechaliśmy do Chamonix. Rozsiedliśmy się w jednej z knajpek i dogodziliśmy sobie dobrą pizzą. Należało nam się! Co do tego dogadzania, to chyba napiszę osobny artykuł, bo zauważyłem, że to bardzo istotny element podczas stawiania przed sobą dużych wyzwań.

blanc-83

Szczyt niezdobyty. Co dalej?

Kumpel zapytał mnie, czy mi smutno, że nie wszedłem, czy mam żal, że nie zdobyłem szczytu. Nie mam żalu w ogóle, bo zakładałem taką opcję od początku. Góry są nieprzewidywalne, jest dużo czynników niezależnych, na które nie ma się wpływu. To była piękna przygoda i świetne sprawdzenie siebie. Myślę, że to jedna z najbardziej ekstremalnych wypraw, podczas której nauczyłem się wielu nowych rzeczy.

Wiecie, ja jestem trochę szalony, lubię pakować się w trudne wyzwania, ale gdzieś jest granica i są momenty, w których trzeba dogadać się ze zdrowym rozsądkiem. Są momenty, w których zdrowy rozsądek po prostu musi wygrać i to właśnie była taka sytuacja. Róbmy szalone rzeczy, bawmy się, rzucajmy sobie wyzwania, ale nie bójmy się odpuścić, gdy sytuacja jest zbyt niebezpieczna. Góra chyba jeszcze trochę postoi, więc będzie jeszcze okazja, żeby ją zdobyć.

Fotki: Ja, Andrzej Kozdęba, Kuba Polasik

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW