Wulkan Acatenango – jedna z najlepszych przygód w Gwatemali!

Jadąc do Gwatemali, wiedzieliśmy, że będziemy chcieli wejść na jakiś wulkan. To właśnie z nich słynie ten kraj. A wulkany to takie lepsze góry – góry na wypasie. Padło na wulkan Acatenango.

 Początkowo obstawialiśmy mniejszy i bardziej popularny wulkan Pacaya. Siedzieliśmy w jakiejś knajpce w Antigua i zastanawialiśmy się, co robić. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że chcemy coś, co będzie większym wyzwaniem i co nas lekko sponiewiera – bo za dużo wygód w trakcie tej podróży. Padło na wulkan Acatenango. To była jedna z lepszych decyzji podczas całego tripa.

Wulkan to taka lepsza góra – góra na wypasie. Już samo wchodzenie na szczyty jest przyjemnym doznaniem, a wulkan jest jeszcze ciekawszy, bo oprócz tego, że się wspinamy i mamy piękny widok, to jeszcze „coś” czeka na górze. Czeka krater, który może przybierać różne formy. Może być aktywny (i wtedy jest groźnie), a czasem można do niego wejść. Wulkany często też oznaczają inny krajobraz i nietypową roślinność.

No i sama ich majestatyczność. Gdyby góry były ludźmi, to wulkany na pewno budziłyby duży respekt i wszystkie inne góry kłaniałyby im się w pas.

Jak wyglądał trekking?

Mieliśmy szczęście trafić na świetnych towarzyszy podróży, nasza ekipa liczyła 11 osób. Zdążyliśmy się poznać już w trakcie wchodzenia na górę, a wieczorem przy ognisku sporo rozmawialiśmy. Naszym przewodnikiem był Tomas mieszkający w wiosce przy górze, który był człowiekiem „do rany przyłóż”. Po prostu biła od niego bardzo dobra energia.

Ruszyliśmy ok. godziny 11. Początkowo było dość spore zamieszanie przy pakowaniu namiotów. Fajną opcją okazały się profesjonalne kijki trekkingowe, które można było wynająć za 10 quetzali. Polecam bardzo, bo naprawdę dużo nam ułatwiły.

Sam trekking tego dnia trwał ok. 6 godzin. Na trasie kilka razy spotykaliśmy inne grupy, ale nie było jakoś bardzo tłoczno. W internetach czytałem, że wyjście jest wyjątkowo trudne kondycyjnie – ja szedłem dość żwawo i nie byłem jakoś specjalnie styrany. Brysia podobnie. Jasne, zmęczyliśmy się, ale nie był to wysiłek życia. Nie ma jakichś trudnych podejść – problemy może sprawiać wysokość i samo podejście na szczyt rano, ale o tym za chwilę.

Około godziny 18 byliśmy na wysokości 3200 m, gdzie zaczęliśmy rozkładać namioty. Było pochmurnie i chłodno, jednak po kilkunastu minutach wiatr rozgonił chmury i zobaczyliśmy coś niezwykłego, sąsiedni wulkan – Fuego. Widok zapierający dech w piersiach. Wulkan co kilkanaście minut buchał, tworząc wielkie „grzyby” dymu. Wszyscy staliśmy przez kilkadziesiąt minut i podziwialiśmy to zjawisko. Jeden z lepszych widoków w moim życiu.

Później Tomas rozpalił ognisko. Siedzieliśmy więc w kole, patrzyliśmy w płomienie i co jakiś czas zrywaliśmy się, żeby zobaczyć buchającego sąsiada – wulkan Fuego. Nawet było widać „żar z komina” : )

Koło 21 położyliśmy się spać, bo było zimno i marzyłem, żeby zaszyć się już w śpiworze. Opatulony, próbowałem zasnąć, ale budziłem się co kilkanaście minut. Brysia też nie mogła zasnąć, więc to było bardziej przerzucanie się z boku na bok. W końcu przed 4 rano zadzwonił budzik.

Wtedy zaczęła się w sumie najtrudniejsza część wejścia. Spaliśmy na 3600 m, a szczyt ma 3900 m – nie jest więc to długie podejście, ale trudne. Raz, że było stromo, a dwa – pod nogami ciągle osuwał się pył wulkaniczny wymieszany z ziemią. Do tego było ciemno… Pod koniec byłem już solidnie zmęczony. W zamian za to dostaliśmy widok jak z filmu National Geographic: wschód słońca, wielka przestrzeń i buchający na horyzoncie Fuego. Coś genialnego. Na szczycie zabawiliśmy kilkanaście minut. Potem zejście do namiotów było już proste.

W obozie Tomas znów zaparzył wodę na ognisku. Ja wypiłem kawę, Brysia czekoladę na gorąco. Do tego wyszło słońce, więc zrobiło się cieplej i przyjemniej. Zostało tylko zejść na dół, co zajęło nam ok. 4 godzin. Po powrocie do miasta ogarnęliśmy sobie w nagrodę pyszny obiad (pizzę!) i wino.

Jedziesz do Gwatemali? Te informację mogą Ci się przydać

Teraz część praktyczna dla tych, którzy planują wkrótce wybrać się do Gwatemali – a tych nie brakuje, bo kilka dni temu była promocja, w której można było kupić bilety do Gwatemali za 700 zł i już kilka osób zdążyło do mnie napisać.

Jeżeli szukacie jakiegoś ciekawego wyzwania, polecam Wam wulkan Acatenango. Czasem w podróży dobrze jest się solidnie zmęczyć. Pamiętajcie, że wulkany są też kapryśne pod względem pogody, więc może się zdarzyć, że będzie brzydko i wyjazd nie będzie już tak udany. Przed zaplanowaniem wejścia koniecznie sprawdźcie prognozy.

Jak ogarnąć wyjście na wulkan Acatenango?

Najwygodniej i chyba najtaniej będzie skorzystać z jakiegoś biura w mieście Antigua. Tych nie brakuje. Warto zorientować się w kilku punktach, bo mogą się różnić cenami. Mogą też różnić się „standardem”. My wybraliśmy najtańszą opcję, jaką znaleźliśmy, i za wyjście zapłaciliśmy ok. 80zł od osoby. W cenę nie było wliczone wejście do Parku i niestety nie pamiętam jaki był to koszt. W tej cenie był transport w dwie strony, jedzenie (bardzo biedne, więc warto wziąć swoje), jeden namiot na 4 osoby, karimata i śpiwór. Te rzeczy trzeba było sobie wnieść samemu na górę. Bogacze mogą sobie nająć konia – ale co to za frajda?

Ogólnie rzecz biorąc, wchodzenie na wulkany w Gwatemali „na własną rękę” podobno jest bardzo trudne. Podobno na większość z nich nie wpuszczają bez przewodnika ze względów bezpieczeństwa.

O czym jeszcze warto pamiętać?

  • Na górze jest zimno. Powiedziałbym nawet, że bardzo zimno. W bluzie się tam nie wejdzie, potrzebnych jest kilka warstw + kurtka, czapka i rękawiczki. Rękawiczki i czapki możesz kupić przed wejściem na górę – ja tak uczyniłem i polecam. Nie tak dawno zdarzyły się tam przypadki zamarznięcia (i to 6 osób!), więc to nie jest tak, że jak góra jest w ciepłym kraju, to na szczycie na pewno nie będzie tak zimno.
  • Dowiedzcie się, co dokładnie jest w waszej ofercie. U nas np. „3 posiłki” oznaczały 2 kanapki i zupkę chińską.
  • Ogólnie dopytajcie o wszystko, bo ci sprzedawcy nic nie ogarniają. Nasz nawet nie powiedział, żebyśmy wzięli ciepłe ciuchy czy dodatkowe jedzenie. Oczywiście jesteśmy ogarnięci, więc byliśmy względnie przygotowani, ale na pewno muszą się trafiać jacyś turyści, co to przyjdą w T-shircie.
  • My wzięliśmy ze sobą po 4 litry wody – wypiliśmy po ok. 2 litry na głowę.
  • Warto wypożyczyć sobie „kijki trekkingowe”. Wystrugane z drewna, ale bardzo przydatne.

Na koniec pozostawiam Was z dużą galerią zdjęć. Nie mogłem się powstrzymać i ograniczyć do kilku, bo to naprawdę piękne miejsce.

Po tym dniu doszedłem do wniosku, że chcę zobaczyć w życiu jeszcze więcej wulkanów i będę starał się planować podróże pod tym kątem. Każdy wulkan, jaki do tej pory widziałem, był imponujący. Jak tak się głębiej zastanawiam, to myślę, że w moim TOP 5 krajobrazów życia na liście są aż 4 wulkany… Wszystkie, na których byłem.

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW