TransGranCanaria Trail – 47 km po hiszpańskiej wyspie! Nigdy więcej!? Moje wrażenia z biegu

Kryzys złapał mnie na około 18 kilometrze. Nigdy nie przydarzyło mi się to tak wcześnie! O co chodzi!? W głowie jednak miałem już to, że dobiegam do miasteczka, w którym będzie punkt odżywczy. Zjem coś, napije się coli – jakoś to będzie – analizowałem w głowie i liczyłem kolejne kroki.

Tak wyglądały moje myśli w trakcie TransGranCanariaTrail maratonu, który pokonałem w lutym na Wyspach Kanaryjskich. Jest to też jedno z moich ulubionych wspomnień z wyjazdu, dlatego postanowiłem poświęcić mu osobny wpis. Chcę podzielić się wrażeniami, ale zapisać też to doświadczenie na blogu, bo kiedyś, za kilka lat będzie mi dzięki temu łatwiej do tego wrócić.

Mój bieg w liczbach:

  • Dystans: 47 km (Oficjalnie miało być 45)
  • Czas ukończenia: 8 godzin 26 minut
  • Pod górkę: 1496 m
  • Z górki: 2490 m
  • Liczba kroków: 60 209
  • Liczba spalonych kalorii: 5196

Zapisujemy się na TransGranCanaria Trail!?

Pierwszy pomysł z zawodami pojawił się jakoś w okolicach września. Wiedzieliśmy już, że jedziemy ekipą na Gran Canarię w lutym, żeby odetchnąć od polskiej zimy. Tak się złożyło, że mamy w ekipie sporo fanów biegania. Niejeden maraton pobiegliśmy razem i chyba podświadomie już szukamy takich doświadczeń. Termin idealnie pokrywał się z naszym czasem na wyspie. Link na grupie na Facebooku do imprezy podesłał Andrzej i tak się zaczęło.

Bardzo chciałem wziąć w tym udział, bo jeszcze nigdy nie uczestniczyłem w imprezie biegowej za granicą. Ponadto miałem ochotę powrócić do biegania górskiego. Od mojego Biegu Rzeźnika czy Kieratu minęło 10 lat! Zatęskniłem za tym, co czułem wtedy. Zatęskniłem za przygodą.

Moja filozofia biegania

Nie jestem wymiataczem. Nigdy nie będę wygrywał takich zawodów, a wręcz przeciwnie – raczej jestem z tych, co to kończą w tylnej części stawki. Bieganie jest jednak w moim życiu od kilkunastu lat. Sprawia mi ogrom przyjemności, jest sposobem na „wietrzenie głowy” po ciężkim dniu i raz na jakiś czas, lubię się sprawdzić na dłuższym dystansie.

Nie muszę się ścigać z innymi, bo samo ukończenie biegu jest dla mnie satysfakcjonujące. Taki bieg staje się nagle dla mnie grą, w której krajobraz jest planszą do gry. W przypadku takiej TransGranCanarii to cholernie piękna plansza! Są limity czasu, więc trzeba pilnować zegarka. Jest to dla mnie więc forma zabawy, w której mogę sprawdzić samego siebie.

Piszę o tym, bo wiem, że są osoby, które boją się startować w zawodach biegowych. Myślą, że trzeba być profesjonalistą, żeby móc biegać w takich imprezach. Nie róbcie sobie tego. Bieganie w zawodach jest dla każdego i jest bardzo dużo uczestników takich jak ja – amatorów, którzy po prostu chcą dobrze się bawić.

Jak wyglądała trasa i co mnie na niej spotykało?

Nie będę opisywał całej trasy bardzo szczegółowo, ale wspomnę o kilku kluczowych momentach z tego pięknego dnia:

Godzina 05:15. Wychodzę z łóżka, choć tak naprawdę nie śpię już od piętnastu minut. Nie wiem, czy też tak macie, ale zawsze przed ważnymi wydarzeniami mam płytki sen. Z drugiej strony, jestem zawsze wyspany. Myślę, że to organizm przełącza się już trochę w tryb większej czujności. Robię śniadanie, kawę i lecimy na autobus!

Start biegu. Miał być o 9.30, ale zrobiło się opóźnienie i startujemy o 9.50. Po pierwszym kilometrze zrobił się jednak korek. Na tym zwężeniu i pierwszym podbiegu pędzam około 15 minut nie poruszając się nawet o metr.

Dobieg na Roque Nublo. Wyczekiwałem tego szczytu bardzo mocno, ponieważ kończył on długi, 9 km podbieg. Największy na trasie! Do tego za 1 km zbiegu pierwszy punkt odżywczy, gdzie będę mógł uzupełnić wodę. No i spory kawałek za mną! Ten fragment w okolicach Roque Nublo był bardzo przyjemny.


18-19 km trasy, wspomniany we wstępie tego wpisu. Tutaj był kryzys. Wyszło to, że moje najdłuższe wybiegania treningowe były właśnie w okolicy 20 km. Organizm już myśli, że to koniec, a tu zonk! Nawet nie ma połowy. Resztkami sił udało mi się dotrzeć do punktu odżywczego.Na stołach dużo dobrych rzeczy. Migdały, orzechy, banany, pomarańcze, batony i …pomidory. Niestety, tego dnia jestem bez apetytu. Nic mi nie wchodzi, choć wiem, że powinienem jeść. Wchodzą mi tylko pomarańcze i pomidory. Na trasę zabieram jeszcze trochę orzechów i migdałów na zapas.

Odcinek od 20 km do 33 km (trzeciego punktu). Ale mi się przyjemnie biegło. Pierwszy odcinek był pod górę, ale zrobiłem to dość równym tempem. Potem zbieg po pięknej trasie. Nie ma już korków, więc mogę biec swoim tempem. Wpadłem w jakąś hipnozę, bo dopiero 2 km przed kolejnym punktem złapałem się, że tak dobrze odpłynąłem myślami.

Odcinek od 33 km (z ostatniego punktu odżywczego) do 47 km było już pokonane trybem spychacza. Byle do przodu. Niestety, coś nie grało mi w brzuchu, było mi niedobrze i gdy tylko przyspieszyłem, zbierało mi się na wymioty. Trochę więc przyspieszałem, po to, żeby przejść znowu na moment do marszu. 10 km przed metą odkryłem, że albo wariuje mi zegarek, ale jest coś nie tak z trasą, bo wyliczyłem, że trasa ma 47 km, zamiast 45 km. Uwierz mi, mając już w nogach 35 km, te bonusowe 2 sprawiają duży ból.

Meta. Słyszę już krzyki kibiców i gwar mety. Jak przyjemnie. Widzę już park, a za chwilę niebieski dywan, który rozłożony jest kilkadziesiąt metrów do mety. Wbiegam w ostatni zakręt i widzę ją – meta. Aaaaaj! Jest przyjemnie! :) Koniec. Już nie trzeba biec. Od razu zauważam kawałek ławki, na której mogę przysiąść na moment.

Plusy i minusy biegu

Zacznijmy od wad, bo jest ich bardzo mało. Obsuwa na starcie 20 minut i późniejszy zator na trasie. Być może dałoby się poprowadzić trasę jakoś inaczej, ale czy byłaby wtedy taka piękna? To błahostki.

A plusów jest cała masa. Wspaniałe widoki i topowe miejsca Gran Canarii. Naprawdę, była to dla mnie forma zwiedzania. To Roque Nublo we mgle zostawię w pamięci na zawsze. Świetna atmosfera na starcie, w punktach kontrolnych i na mecie. Bardzo dużo napojów i przekąsek. No i ekologiczne podejście. Brak ulotko-śmieci w pakietach biegowych. Bardzo przydatne gadżety, z których będę korzystał. Na trasie trzeba było też mieć swój pojemnik na napój. Bez tony plastikowych kubków, które idą do wyrzucenia. Myślę, że to bardzo ważne i potrzebne.

Nasza biegowa ekipa

Mimo że każdy biegł na swój czas i swoim tempem, to jednak biegliśmy drużynowo. Zapisywaliśmy się razem, przygotowywaliśmy się do biegu wspólnie (oczywiście w wersji on-line, bo każdy mieszka w innej części Europy). No i dzień później, na plaży w Las Palmas też świętowaliśmy razem. Każdy z naszej piątki ukończył bieg bez kontuzji i z wielkim bananem na twarzy.

W naszej ekipie biegł także Damian, który czyta mój blog od kilku dobrych lat. Na fali mojego dzielenia się doświadczeniami biegowymi, kilka lat temu wystartował w swoim pierwszym maratonie, w ramach akcji charytatywnej 42 Do Szczęścia, którą współorganizowałem.

Wkręcił się w bieganie do tego stopnia, że w 2022 r. postanowił przebiec 12 maratonów w 12 krajach. Zrobił to! W tym jeden z maratonów zrobił na terytorium…Watykanu robiąc 80 pętli na Placu Św. Piotra! Dobre, nie!?

Ale to nie wszystko! Postanowił, że w sumie lubi to bieganie i pokona maraton w każdym Państwie na świecie. Na koncie ma już 20 państw i regularnie dochodzą nowe. Zerknijcie koniecznie na jego Instagram, bo wsparcie w postaci obserwujących na pewno mu się przyda!

Aha, no i jeszcze nasza ekipa kibiców. Na Gran Canarii była solidna banda naszych znajomych. Dopingowali nas podczas przygotowań jak i zawodów. Żyli tym naszym bieganiem przez cały czas i to bardzo dużo znaczy! Dzięki!

Zakończenie

Do Las Palmas wróciłem przetyrany około godziny 21. Postanowiliśmy wziąć prysznic i wyjść jeszcze na moment na miasto – coś zejść i spotkać się ze znajomymi. Coś dziwnego się ze mną działo, bo w ogóle nie byłem głodny (zazwyczaj mam mega apetyt po takim wysiłku!). Zadowoliłem się więc margherittą (drinkiem, nie pizzą) kupioną w ulubionej, meksykańskiej knajpie.

Siedzieliśmy na plaży do północy, bo właśnie o tej porze, tuż obok nas startował bieg na 128 km! Co to był za widok! Tłum biegaczy z włączonymi czołówkami przebiegł obok nas. Patrzyłem na nich z podziwem. Najszybsi dobiegną w kilkanaście godzin, ale Ci wolniejsi, spędzą na trasie do 30 godzin.

Zobaczenie tego startu było pięknym zakończeniem i podsumowaniem biegowego dnia.

 

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW