Coworking – jak to wygląda?
Tak jak Wam kiedyś wspominałem, od początku września pracuję w Coworku. To już ponad półtora miesiąca, więc czas na małe podsumowanie i kilka wniosków. Czy coworking ma sens?
Dla tych, którzy nie wiedzą: coworking to idea takiego trochę wspólnego pracowania. Ludzie, którzy z różnych powodów pracują w domu, mogą sobie wynająć biurko w takim Coworku i przenieść się tam z robotą, dołączając do innych podobnych dziwolągów. Postanowiłem to przetestować, bo od jakiegoś czasu praca w domu wykańczała mnie psychicznie.
Zalety coworkingu
Przeniesienie się z praca na te kilkadziesiąt dni do biura coworkingowego było strzałem w dziesiątkę. Co prawda nie wiem, czy zostanę tam na zimę (o tym za chwilę), ale bardzo dużo mi to dało i wreszcie w mojej pracy zapanował ład i porządek.
1. Po pierwsze w końcu oddzieliłem pracę od mojego małego świata zwanego życiem. Nie jest to łatwe, bo to, co robię (praca, blog, pasja i inne) bardzo mocno się miesza, ale wreszcie wyznaczyłem granicę. Czasem zdarza mi się ją przekroczyć i popracować wieczorami w domu, ale zawsze wracam do określonych ram. Staram się nie pracować do późna ani w weekendy. Owszem – coś tam podłubie zawsze, ale to tak dla siebie, dla bloga lub po prostu, gdy mam na coś wenę. Po prostu – gdy pracuję, to pracuję, gdy odpoczywam, to odpoczywam. Bardzo mi z tym dobrze i koniec ze stanem „niby pracowałem cały dzień, a gówno zrobiłem, bo w międzyczasie obejrzałem pół youtube’a”.
2. Magiczne poranki – ustaliłem sobie, że pracę zaczynam koło 9-10 rano i do tej godziny mam czas dla siebie. Te poranki stały się magiczne. Mogę wtedy w spokoju zjeść śniadanie, poczytać coś, pójść na basen itp. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku, bo zdarzają się dni, takie jak dziś, że muszę jechać do Warszawy o 6 rano i z mojej magii poranka nici. O tych cudownych chwilach dla siebie napiszę chyba coś więcej.
Koniec ze stanem „niby pracowałem cały dzień, a gówno zrobiłem, bo w międzyczasie obejrzałem pół Youtube’a”
3. Najważniejsza rzecz: pracuję mniej. Za biuro coworkinowe płacę i nie jest to miejsce na „papierochy, pogaduchy i strojenie głupich min”(cytując pewien film). Jak już tam jadę, to z konkretnym planem do zrealizowania. Nauczyłem się dzięki temu pracować w pełnym skupieniu i skutecznie realizować zadania. Pracuję krócej, a zrobione jest więcej i z większym porządkiem. Zmieniłem też swoje podejście do wyznaczania różnych zadań – teraz określam nie tylko co chcę zrobić, ale także szacuję, ile mi to zajmie. W ten sposób unikam sytuacji jakie zdarzały mi się w przeszłości, gdy narzucałem sobie cele, których nie dało się zrealizować ze względu na czas.
4. Coworking nauczył mnie grupować zadania. Ta lista rzeczy do zrobienia teraz ma jeszcze jedną funkcję – łączę wszystko w kategorie, tak żeby np. wszystkie telefony wykonać „za jednym zamachem”, odpisać na wszystkie maile jeden po drugim itp. Jakoś lepiej też wyznaczam zadania osobom, z którymi współpracuję i skuteczniej je egzekwuję. Boże, widziałeś, jaki miałem burdel w swoich sprawach, a nie grzmiałeś! Czemu dopiero teraz?
5. Praca w domu miażdżyła mój mózg. Przez okres wakacji wielu znajomych wyjechało gdzieś w tripy i ciężko było kogoś spotkać, skoczyć na piwo, pogadać. Siedziałem więc w swoich czterech ścianach i zasuwałem, czując się… samotnym. W biurze coworkingowym naprawdę dobre jest to, że idąc zaparzyć kawę do kuchni, można chwilę z kimś pogadać i odreagować pracę przy monitorze. Mała rzecz, ale ważna.
Wady coworkingu
Zauważyłem jedną – dojazdy. Codzienne spędzanie czasu w zapchanym 152 z tymi wszystkimi ludźmi. Nie lubię tłumu, bo tłum jest głupi (co można zaobserwować nawet jadąc tym autobusem – np. dlaczego wszyscy stają zawsze w okolicach drzwi i miejsca na wózki, ocierając się o siebie, a na „harmonii” autobus świeci pustkami? Nie można się przesunąć? Harmonia gryzie?).
Boje się tej zimy, bo na dworze będzie wiało, śnieżyło i deszczyło, a w mieszkaniu tak przyjemnie… To jest jedyny argument na rzecz pracy w domu. Nie wiem więc, czy na zimę znów nie wrócę do pracy u siebie, ale uzbrojony w nową wiedzę, którą zdobyłem i porządek, który udało mi się zaprowadzić przez te kilkadziesiąt dni coworkingu.
Jeżeli więc jesteś freelancerem, nie masz nad sobą szefa (w tradycyjnym postrzeganiu, bo na swoim ma się wielu szefów – klientów) i od jakiegoś czasu odczuwasz znużenie tym, co robisz – przenieś się z pracą poza dom. Choćby na miesiąc. Taka odskocznia sprawi, że znów zachcę Ci się wszystkiego.
A fotki do dzisiejszego wpisu z dwóch innych miejsc. Na jednym Paryż, a drugim Lwów.
KOMENTARZE CZYTELNIKÓW