Surfing i praca na zmywaku – Najlepsze miejsce w całym Meksyku, a może i na całej Ziemi

Podróżując po świecie, trudno uniknąć porównywania miejsc, w których się było. Mam swój prywatny ranking ulubionych miejscowości, w których po prostu dobrze się czuję. W moim absolutnym TOP3 wylądowała Punta Zicatela, do której ostatnio trafiliśmy. Wyjeżdżałem z łezką w oku.

Tu jest chillout

Punta Zicatela to wioska nad Pacyfikiem, rzut beretem od Puerto Escondido. Najbardziej wychillowane miejsce na świecie! Tu nikt niczym się nie przejmuje. Tu nikt nigdzie się nie spieszy. Tu wszyscy chodzą uśmiechnięci i wydają się być szczerze zadowoleni z życia.

Wioska to tak naprawdę dwie ulice na krzyż. W centrum znajdują się dwa sklepy spożywcze i warzywniak. Jedna z ulic skrzyżowania prowadzi do znajdującej się 50 m dalej plaży. Druga – ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Jest przy niej kilka knajpek z dobrym jedzeniem.

Punta Zicatela MeksykDo Punta Zicatela jeździ także autobus, a jakże! Tylko nigdy nie możesz być pewien, kiedy nadjedzie. Zatrzymuje się na owym skrzyżowaniu, tuż obok warzywniaka. Pytam sprzedawcy, kiedy podjedzie. – Może za 3 minuty, może za pół godziny. Jak będzie, to będzie – otrzymuję odpowiedź.

Jak znaleźliśmy się w Punta Zicatela?

Szukaliśmy jakiegoś miejsca, gdzie będziemy mogli zatrzymać się na dłużej. Rozglądaliśmy się za jakimś wolontariatem, gdzie za kilka godzin pracy otrzymamy nocleg i jedzenie. Na dobrą sprawę nie chodziło o pieniądze, ale o stanie się częścią jakiejś małej społeczności. Chcieliśmy poznać ludzi i mieć jakieś zajęcie na pewien czas, żeby „odpocząć od podróży”. Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale po 1,5 miesiąca ciągłego przemieszczania się z miejsca na miejsce, człowiek potrzebuje odrobiny stabilizacji.

Wysłaliśmy kilkadziesiąt zapytań do różnych hosteli w Meksyku. Otrzymaliśmy jedną odpowiedź – właśnie z Punta Zicatela. Krótkie: „You can come”. W ten oto sposób trafiliśmy do hostelu o słodkiej nazwie Frutas y Verduras (hiszp. Owoce i Warzywa).

Ananas na plaży w Meksyku - pyszne! Frutas y Verduras

Frutas y Verduras okazało się dla nas miejscem magicznym. Co ciekawe, przed wyjazdem marzyłem sobie, żeby znaleźć wolontariat właśnie w tym regionie. Naprawdę! Nie wiem, jak to się dzieję, że czasem, jak sobie o czymś pomyślę, to potem dana rzecz się realizuje. Wysłaliśmy tyle zapytań i tylko jedna odpowiedź – właśnie z miejsca, które mi się marzyło.

Frutas y Verduras to więcej niż hostel – to jeszcze kawiarnia Cafe Ole, sklep z organicznym jedzeniem i mały camping, na którym mieszkaliśmy. Okazało się, że nie jesteśmy jedynymi wolontariuszami. Na podobnej zasadzie mieszkało tam około 10 innych osób z całego świata. Świetni ludzie, pełni różnych pasji i inspiracji. Co ciekawe, trafiliśmy na ludzi o takich narodowościach, które do tej pory w podróży spotykałem bardzo rzadko. Nie często poznawałem bowim Włochów czy Szwedów. Pierwszy raz trafiłem na ludzi z Australii czy Nowej Zelandii. To było bardzo ciekawe doświadczenie.

Dzień z życia w Punta Zicatela

Mój rytm dnia przez dwa tygodnie wyglądał dość podobnie. Choć w Punta Zicatela nie działy się jakieś spektakularne rzeczy, to czas upływał nam bardzo szybko i było nam tam po prostu dobrze.

Zazwyczaj wstawałem około 6-7 rano. Brałem laptopa i siadałem na werandzie, która była „sercem” Frutas y Verduras. O tej porze jeszcze wszyscy spali, a słońce wznosiło się leniwie. Przez 2 godziny załatwiałem różne sprawy w firmie: odpisywałem na maile, dzwoniłem lub projektowałem. To był dobry czas, bo w Polsce była jeszcze sensowna godzina, by złapać klientów w biurze i omówić jakieś tematy.

Około godziny 8 razem z Brysią robiliśmy śniadanie. Zazwyczaj była to jakaś prosta sałatka warzywna lub owocowa, bo te produkty w Meksyku są pyszne i tanie. Pokochałem awokado, którego w Polsce nie jadałem za często.

Surfing w Meksyku5 razy w tygodniu pracowałem na swojej zmianie w Cafe Ole. Zajmowałem się… zmywaniem naczyń. Ja wiem, jak to brzmi. Szok i niedowierzanie. Bloger i przedsiębiorca nagle ląduje na zmywaku w reggae barze. To było coś, czego potrzebowałem. Trudno w to uwierzyć, ale zmywanie naczyń było dla mnie swego rodzaju terapią. Żadnych stresów, żadnych problemów, po prostu chillout. Jeżeli czujesz się przytłoczony różnymi sprawami, a to, co robisz na co dzień, przestaje Cię bawić – zatrudnij się na jakiś czas na zmywaku. Taki powrót do banalnych prac potrafi być naprawdę odkrywczy.

Zmianę zaczynałem o godzinie 9. Szedłem sobie na zaplecze reggae baru, myłem talerze, a w wolnych chwilach czytałem blogi na tablecie. Cal, Australijczyk, który również pracował w barze, robił mi pyszną kawę. Americano. Wreszcie mam swoją ulubioną kawę. Popijałem sobie, zmywałem, przeglądałem neta i opierałem się o palmę. O 13 szedłem na obiad. Zazwyczaj czekało na mnie pyszne i zdrowe jedzenie, które przygotowywała Brysia.

O 14 kończyłem pracę i wracałem na werandę. Znów brałem laptopa i zajmowałem się moimi sprawami w Polsce. O tej godzinie jest zbyt gorąco, żeby gdzieś wychodzić. To był czas na to, żeby napisać coś na bloga, zaprojektować nową stronę internetową dla klienta lub pomyśleć nad logo, które zostało mi zlecone. Cudowna praca twórcza – bez stresu i presji czasowej. Tworzyłem sobie nieśpiesznie, ciesząc się z każdego efektu. Czasem, gdy potrzebowałem wysłać pliki, wybierałem się do restauracji. W jednej z nich właściciel już mnie znał. Gdy widział, że pojawiam się na horyzoncie z laptopem, zaczynał parzyć kawę.

Około godziny 16-17 słońce przemieszczało się nieco niżej. Zazwyczaj szliśmy wtedy z Brysią na plażę. Jednego dnia surfowałem na desce. Innego – siedzieliśmy i po prostu obserwowaliśmy innych surferów. Czasem brałem kindle’a i czytałem po angielsku nową książkę Tima Ferrisa. Mimo że względnie dobrze mówię po angielsku, to czytanie książki w obcym języku jest ciekawym wyzwaniem.

Surfing MeksykPunta Zicatela w MeksykuOk. 18.30-19.00 oglądaliśmy cudowny spektakl: zachód słońca nad Pacyfikiem. Przez 2 tygodnie pobytu niemalże codziennie obserwowaliśmy zachód. Wieczory też były magiczne. Przesiadywaliśmy na werandzie z innymi ludźmi: czasem słuchaliśmy jak Razmus ze Szwecji gra na gitarze, czasem oglądaliśmy zdjęcia, które zrobiła Włoszka Camilla, czasem, Xavi organizował lekcję hiszpańskiego dla początkujących, a czasem po prostu leżeliśmy w hamakach, nie robiąc nic. 3 razy nie było prądu w całym Punta Zicatela. Siedzieliśmy przy świeczkach i rozmawialiśmy z innymi.

Czas pożegnań

Tak powoli i spokojnie płynęło nam życie w Punta Zicatela. 2 tygodnie zleciały wyjątkowo szybko. Gdzieś w głowie pojawiło się nawet pytanie: A może zostać chwilę dłużej? Czas jest jednak nieubłagalny – wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze Gwatemala.

Opuszczając Puntę, miałem małą łezkę w oku. Z plecakiem poszedłem jeszcze pożegnać się do Ole Cafe. Przybiłem ostatnie piątki z Xavim, Calem, Oscarem, Razmusem, dziewczynami z Argentyny…

Pierwszy raz w Meksyku poszliśmy na wylotówkę. Do kolejnego miejsca mieliśmy tylko 60 km, dlatego zdecydowaliśmy się spróbować autostopu. Poszło gładko, bo na poboczu staliśmy zaledwie 30 sekund – miejscowy policjant wracający ze służby do domu podrzucił nas niemalże do celu.

Punta Zicatela. Miejsce, które pokochaliśmy i które jest absolutnym numerem jeden wśród miejscowości, do których chcielibyśmy wrócić.

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW