Wejście na Mnicha! Wypad, który dał w kość!
Październik tuż tuż, a ja dogrzebałem się ostatnio do zdjęć z lipca, kiedy to wybrałem się na Mnicha w Tatry. To był piękny dzień w górach, pełny solidnego wymęczenia.
Mnich to jeden z najbardziej charakterystycznych szczytów w Tatrach. Wieku temu, idąc do Morskiego Oka zastanawiałem się, czy na tym szczycie w ogóle da się stanąć, bo z perspektywy schroniska wygląda jak mała szpilka. Na górę nie prowadzi żaden oficjalny szlak, a samo wejście wymaga sprzętu i zabezpieczeń. Od jakiegoś czasu, ugadywaliśmy się z moim tatą na jakąś górską przetyrę i ten Mnich wydawał się idealny. Na wyjazd namówiliśmy Polasika – mojego kumpla i przewodnika, co to na niejednej górze był i w trójkę ruszyliśmy z Krakowa ku przygodzie.
Bezproblemowy dojazd z Krakow, początek marszu o świcie i pyszne śniadanie (chrzanowe kanapki mojego autorstwa) przy Morskim Oku. Potem dojście do szczytu i wspinaczka.
Mnich nie był ekstremalnie trudny, ale wymagał dużego skupienia i cierpliwości. Niestety, chętnych na zdobycie było wielu, co powodowało chaos i zamieszanie. Trzeba było to cierpliwie znosić i ruszać w górę, po odczekaniu swojej kolejki. Z drugiej strony, na szczycie nie ma za dużo miejsca, więc ciężko oczekiwać, żeby wszyscy się zmieścili. Mam przeczucie, że paradoksalnie popołudniami może być tutaj mniej osób.
Widok z góry imponujący. Jeden z najlepszych w Tatrach. I samo stanie na Mnichu pogłębia zachwyt, bo stoimy na bardzo małej przestrzeni, a wokół przepaść. Tak wyglądają góry w filmach :)
Po zejściu na dół poczułem ulgę z tego powodu, że nie trzeba już negocjować i planować każdego swojego kroku z innymi wspinaczami. Było nam jednak mało, dlatego postanowiliśmy dać sobie jeszcze do pieca. Polasik poszedł na Rysy z szalonym pomysłem zjechania na nartach ze szczytu. My z tatą postanowiliśmy wejść na Szpiglasową Przełęcz, zejść później do Doliny 5 Stawów i w ten oto okrężny sposób wrócić na parking. Muszę powiedzieć, że dało to w palnik.
Czułem tego dnia dużo spełnienia ze względu na przygody i wysiłek, ale też z ulgą zdjąłem buty i skarpety, gdy dotarliśmy na miejsce. To są chyba moje ulubione momenty wszelakich przygód, gdy wracasz już do świata mugoli i wiesz, że zrobiłeś dobrą robotę. Solidne zmęczenie raz na jakiś czas daje mi poczucie spełnienia, ale jest też taką fajną lekcją pokory i spokoju dla samego siebie.
KOMENTARZE CZYTELNIKÓW