Wielkie biznesy Maja

Siedzę sobie dzisiaj przeziębiony w domu i zebrało mi się na wspomnienia. Zacząłem przypominać sobie swoje pierwsze wielkie biznesy, które miały mi przynieść majątek i szczęście. Wierzcie mi, w domu nigdy niczego mi nie brakowało, ale zawsze kombinowałem, jak tu znaleźć dodatkowe pieniądze. Od małego miałem dużo zainteresowań: BMX, deskorolka, piłka nożna, muzyka itp. – mimo to trzeba było kombinować, żeby móc więcej. Zacząłem więc działać, mając około 13 lat.
Byłem pszczelarzem…
Swoje pierwsze pieniądze zarobiłem u dziadka. Dziadek prowadzi dużą pasiekę, ma kilkaset uli. Pewnego dnia poszedłem do niego i zaproponowałem współpracę. Dobiliśmy targu – miałem płacone 6 zł za godzinę. Tego, jak te pszczoły zgryzły mi dupę, nie zapomnę do końca życia. To była ciężka praca.
Jednak po jakiś czasie wykonałem mistrzowskie posunięcie. To był mój pierwszy przebłysk geniuszu. Zaproponowałem dziadkowi, że – zamiast 6 zł za godzinę – może płacić mi… miodem po cenie hurtowej. Zainwestowałem w słoiki i zimą sprzedawałem miód. Na wiosnę kupiłem swojego pierwszego laptopa. Cieszyłem się jak dziecko : )
Byłem naprawiaczem CD-ROMów…
Będąc w pierwszej klasie gimnazjum, zainteresowałem się mocno komputerami. Zacząłem rozkręcać, wykręcać, psuć i naprawiać. Pewnego dnia kumpel podsunął mi poradnik naprawiania Cd- ROMów. Nie było to zbyt skomplikowane, dlatego postanowiłem zacząć działania na Allegro. To były jeszcze czasy, gdy zakupy przez Internet były tylko dla wtajemniczonych. Na Allegro kupowałem zestawy np. 10 uszkodzonych Cd-ROMów, naprawiałem część z nich i sprzedawałem z zyskiem. Oczywiście nie wszystko udało się naprawić, dlatego po dziś dzień w domu walają się różnego rodzaju napędy.
Byłem „informatykiem”…
Z komputerami zabawa była na całego. To były czasy, kiedy obudowy od komputera wymieniałem po 2 razy w miesiącu. Kupowałem niby dla siebie, ale przychodził kolega, oglądał moją nową obudowę z neonami w środku, nakręcał się i po paru godzinach dobijaliśmy deala. Składałem też komputery dla znajomych, sąsiadów itp. Później psuło się to jak cholera, dlatego trzeba było jeździć i robić reinstalację Windowsa. Ale co tam – miałem 14 lat i cieszyłem się, że „coś się dzieje.”
Byłem sprzedawcą pokrowców na telefon…
To miał być czysty biznes. Jedyna taka okazja! Kupiłem z kumplem na pół 80 pokrowców na telefon – on 40, ja 40. Pomysł był prosty – za 40 pokrowców zapłaciłem 40zł, z wizją sprzedania ich pojedynczo na Allegro. Biznes nie zatrybił. Sprzedał się tylko… jeden futerał. To moja osobista porażka, bo gdy kupowałem te pieprzone pokrowce, wszyscy pukali się w czoło (zresztą, słusznie). Ja byłem pewien, że to zadziała, a tu nic… – worek z pokrowcami do tej pory leży w domu u rodziców, jest symbolem moich genialnych pomysłów. Gdy przyjeżdżam do rodziców i dziele się swoją kolejną ideą biznesową, zawsze mówią: “żeby nie skończyło się jak z pokrowcami”. Może ktoś z was chciałby kupić chociaż jeden?
Byłem murarzem…
Gdy już byłem starszy, znalazłem dodatkową profesję. Zasuwałem na budowie. Standardowo – od kopania fundamentów po ocieplanie. Budowlańcem dobrym nie byłem, w zasadzie mam do tego dwie lewe ręce, a wiertarki od dziecka się boje, ale budynki, w których mam swój udział, nadal dobrze się trzymają. Ta praca też dała mi w kość. W zasadzie każde wakacje spędzałem na budowie i przy pszczołach.
Byłem właścicielem portalu informacyjnego…
W drugiej klasie gimnazjum wymyśliłem, że założę portal informacyjny o moim mieście. Tak też się stało – postawiliśmy go z kolegami, mając wizję zmiany lokalnego rynku prasy. Należy pamiętać, że to były czasy, gdy z Internetu korzystało się przez modem. Namówiłem kilka osób do pomocy i zaczęliśmy.
Po 3 tygodniach zwijaliśmy manatki, bo okazało się, że jeden z “redaktorów” podkradał artykuły od konkurencji. A ja zapieprzałem na drugi koniec miasta, żeby zrobić zdjęcie remontu drogi. I jeszcze do tego wszystkiego musiałem wymyślić jakąś ciekawą historię…
Byłem kierowcą….
Później przyszły bardziej poważniejsze zadania. Tuż przed maturą odebrałem swoje prawo jazdy i nająłem się jako kierowca samochodów. W każdy weekend zasuwałem autem na giełdy i próbowałem go sprzedać. Za jeden kurs dostawałem 40 zł. Wyobrażacie sobie? 40 zł za to, że trzeba wstać o 1.00 w nocy, o 2.00 jechać na giełdę i wrócić koło 14.00 do domu? To też dało mi mocno po dupie.
Byłem sprzątaczką…
Michał Maj – idealna pani domu. Gdy przyjechałem do Krakowa, szukałem jakiejś roboty. Trafiła się fajna fucha – musiałem uprzątnąć piwnice, a później katalogować tam faktury jednej z firm. Nic wielkiego, ale ciekawy epizod w życiu.
Byłem kelnerem….
…Całe 2 tygodnie. Dłużej zajęło mi wyrobienie książeczki sanepidowskiej. Totalnie nie nadawałem się do tej roboty. Jak ty chcesz być kelnerem, skoro zupy pomidorowej do stołu nie potrafisz donieść i zawsze wylewasz? – mówiła moja mama. Miała rację.
Co tam talerz z zupą… Najgorzej było, gdy niosłem na tacy 3 latte, sernik i szarlotkę. Przysięgam wam, że pot lał się z czoła, a serce biło jak szalone. Raz wylałem kawę na klienta, innym razem potłukłem szklanki…Po dwóch tygodniach postanowiłem odpuścić, bo pojawiła się lepsza opcja pracy: grafika komputerowa. I całe szczęście, bo wykończyłbym się psychicznie. W żadnej innej robocie się tak nie stresowałem.
Byłem człowiekiem od ryb…
Pisałem już o tym kiedyś. Pojechałem na Alaskę patroszyć łososie. Najlepsza szkoła życia – praca po 16 godzin na dobę, w zimnie i deszczu. Pomyśleć, że ryby, przy których pracowałem, później ktoś jadł w Japonii i zachwycał się ich smakiem. Mimo trudów pracy w głowie pozostało wiele pięknych chwil. Chciałbym spróbować tak jeszcze raz.
Byłem malarzem…
Wracałem kiedyś z Ostrowca do Krakowa i gdzieś pod Jędrzejowem wymyśliłem, że pojadę do USA. Konkretnie: Kalifornia albo okolice Nowego Jorku. Dotarłem do mieszkania, wysłałem jednego maila i dnia następnego zacząłem załatwiać formalności. Praca znalazła się szybko – byłem malarzem. 3 miesiące biegałem po drabinach z pędzlem i farbą. Znów lekko nie było, ale pracowałem ze wspaniałymi ludźmi. To był piękny czas. I też kiedyś chciałbym to powtórzyć. W nagrodę za to zafundowałem sobie tripa po całym wschodnim wybrzeżu USA.
To tylko część moich genialnych pomysłów. Każdy z nich miał mi przynieść szybki i łatwy zysk. W portfelu ciągle pustki, miliona dolarów na koncie brak, a mimo to warto było te wszystkie rzeczy robić. Bez względu na to, co robiłem – czy sprzątałem czy malowałem domy – wkładałem w to całe serce i starałem się robić jak najlepiej. Pozostało mi to do tej pory.
Żaden z pomysłów na dobrą sprawę nie udał się w stu procentach, ale każdy czegoś nauczył. Nawet te pokrowce pokazują, że nie wszystko kończy się sukcesem. Nie zawsze się wygrywa i nawet największy, 14-letni rekin biznesu musi przełknąć gorycz porażki.
Od 2 lat wdrażam swój kolejny, wielki pomysł. Tym razem wypali.


KOMENTARZE CZYTELNIKÓW