Przygoda w 24 godziny
Od jakiegoś czasu nosiło mnie. Miałem ochotę gdzieś wyjechać, pochodzić po górach i trochę odpocząć. Na dłuższy wyjazd na razie nie mogłem sobie pozwolić, więc może 24-godzinna przygoda?
Te 24 godziny wyszły trochę przypadkowo, bo początkowo miały być Bieszczady i wyjazd na cały weekend. Ostatecznie w sobotę wieczorem wypadły urodziny kumpla, na które chcieliśmy ze znajomymi wrócić, dlatego zdecydowaliśmy się na szybki wyjazd na Babią Górę.
Dziś przedstawię Wam przepis na 24-godzinną przygodę – szybką, ciekawą i dobrą dla zdrowia niczym zupa Waszej babci.
Potrzebne składniki:
- Plecak z podstawowymi rzeczami: szczoteczka do zębów, t-shirt na zmianę, dodatkowa para skarpetek itp.,
- Ciepłe ubrania: zimowa kurtka, czapka, szalik,
- Śpiwór – awaryjnie, na wszelki wypadek,
- Coś do jedzenia: pasztety, konserwa i król dań z puszki – paprykarz,
- Zalecam także grupę znajomych, którzy potrafią odpowiednio doprawić 24-godzinny wyjazd i nadać mu smaku, niczym najlepsze przyprawy z hinduskich bazarów.
Godzina 15:00 – Spotykamy się wszyscy na dworcu. Oczywiście niektórzy spóźnieni, niektórzy dopiero podejmują decyzję o wyjeździe, ale banany na twarzach są. Jedziemy!
Godzina 15:30 – Kończymy robić zakupy na wyjazd w Biedronce. Coś do picia i do jedzenia na wieczór. Jeden dzień, więc tak naprawdę niewiele potrzeba.
Godzina 16:00 – Wsiadamy do busa jadącego do Zawoi. Ach, co to za busy! Pełne niczym świniobusy w Azji, ledwo nogi można włożyć pomiędzy siedzenia.
Godzina 18:30 – Jesteśmy już w Zawoi. Zrobiło się ciemno. Dopiero teraz zauważam, jak wcześnie już zapada zmrok. Mamy problemy ze znalezieniem wejścia na szlak, pukamy do jednego z domostw, aby dopytać o szczegóły.
Godzina 19:00 – Idziemy w górę. W schronisku na Markowych Szczawinach mamy zarezerwowany nocleg. Wszyscy z czołówkami na głowach gnamy do przodu, wypatrując w ciemności oznaczeń szlaku.
Godzina 20:00 – Lekka panika. Między drzewami widzimy cztery światełka, które się poruszają. Cóż to takiego? Podchodzimy bliżej, świecimy latarkami i widzimy… 2 sarny, które z ciekawością się nam przyglądają.
Godzina 20:15 – Docieramy do schroniska. Ogarniamy miejsca noclegowe. Łóżko za 34 zł, miejsce na ziemi za 24 zł. Polecam miejsce na ziemi – są materace, koce, pełny komfort. Naprawdę schronisko jak marzenie. Robimy kolację, wypijamy po piwie. Dość wcześnie kładziemy się spać, bo wiemy, że rano trzeba ruszyć dalej.
Godzina 04:30 – Budzik Koranowicza z melodią z „Mody na Sukces” budzi nas wszystkich. Powoli wstajemy, przeciągamy się, ziewamy. Ubieramy się, uzupełniamy wrzątek w termosach i jemy szybkie śniadanie.
Godzina 05:15 – Ruszamy na Babią Górę. Znów w ciemnościach, znów oświetlając sobie drogę latarkami. Do tego dochodzi jeszcze duża mgła.
Godzina 06:15 – Jesteśmy na szczycie. Już wiemy, że spektakularnego wschodu słońca, o jakim marzyliśmy, nie będzie, bo wokół białe mleko. Do tego zimno, ale i tak jest świetnie. Pijemy herbatę z termosu, robimy zdjęcia. Warto było przyjść tu dla tego przenikliwego zimna i niepowtarzalnego klimatu.
Godzina 08:15 – Wracamy do schroniska i pozwalamy sobie na jeszcze chwilę lenistwa. Kilkadziesiąt minut drzemki, a potem śniadanie.
Godzina 11:30 – Schodzimy do przystanku autobusowego. Droga mija szybko, bo mamy masę tematów do przegadania. Część osób wraca busem, część autostopem. Za kilka godzin będziemy w Krakowie!
Po godzinie 15 – Docieramy do Krakowa. Około 24 godziny – tyle nie było mnie w domu, a tyle przeżyłem!
Przeżyj 24-godzinną przygodę
Zaledwie 24 godziny wystarczyły, żeby przeżyć coś kompletnie nowego. W ciągu tego czasu chodziłem w nocy po lesie, błądziłem, szukałem szlaku, widziałem sarny, solidnie zmarzłem i trochę się zmęczyłem.
Nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Wystarczy wyjść z domu na 24 godziny i magia dzieje się sama.
KOMENTARZE CZYTELNIKÓW