Skok ze spadchronem – spełnione marzenie
Wsadzili mnie do samolotu. Wynieśli na 4 km w przestworza i kazali wyskoczyć z pędzącej maszyny.
W skoku ze spadochronem jest coś magicznego. Jeżeli ktoś ma spisaną listą marzeń, to na 90% znajduje się na niej „skok ze spadochronem”. Wydaje mi się, że to dlatego, że w skoku jest coś szalonego i nienormalnego : ) Mogę wreszcie wykreślić tę pozycję z listy marzeń.
Ja ze swoim skokiem trochę się ociągałem. Od dłuższego czasu siedziało mi to w głowie, ale nie potrafiłem zrobić kroku w kierunku spełnienia tego pragnienia. Wiecie dlaczego? Trochę się bałem. Ciągle miałem w głowie skok na bungee, podczas którego strach mocno mnie sparaliżował, i sądziłem, że przy spadochronie będzie jeszcze gorzej.
Dostałem marzenie
Tak się złożyło, że w marcu zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Na urodziny dostałem od przyjaciół prezent życia – skok ze spadochronem. Mogłem dostać kwiatki. Mogłem dostać bombonierkę. Ja dostałem marzenie.
Chwilę trwało zanim znaleźliśmy odpowiedni termin na skok (skakaliśmy w 4 osoby, trudno więc było znaleźć jeden termin z dobrymi warunkami pogodowymi), ale w końcu się udało.
Siała baba mak!
Powiem krótko: Skok ze spadochronem to zajebiste przeżycie :)
Już sam moment wznoszenia się samolotem był adrenalinogenny (właśnie stworzyłem nowe słowo), ale wewnątrz mnie wszystko się cieszyło. Po prostu w w człowieku panuje wielka ekscytacja. Trudno to opisać, ale naprawdę każdy mój organ – od serca po trzustkę – był podekscytowany.
„2 minuty do skoku” – oznajmił pilot. Zaczęliśmy otwierać właz. Ujrzałem przestrzeń. Taką wielką nicość…
„1 minuta do skoku.” – Przybiłem piąteczkę z pilotem. Pierwsza osoba już czekała na wyskok. Czułem pełną ekscytację w wątrobie, sercu i trzustce. Mózg skupił się już na procedurach. Wiedziałem, że muszę się ich trzymać, żeby nie rozproszyć myśli i nie analizować.
Pierwsza osoba wyskoczyła. Przyszła pora na mnie. Podeszliśmy do włazu i ujrzałem pełną panoramę. I chmury! Wiecie czego w tym momencie się bałem? Że wypadnę, zanim ustalimy, że już skaczemy : )
Nastąpiła seria małych procedur typu „uśmiech do kamery”, „kciuk w górę”, ostatnie ustawienie ciała. I w końcu wypowiedzieliśmy magiczną komendę:
„Siała baba mak!”.
Na słowo „mak” poczułem, że jestem już wychylony na tyle, że nie ma odwrotu. Po chwili zaczęliśmy pędzić w dół i mijać chmury.
Nie liczyłem dokładnie czasu. Leciałem chyba jakieś kilkadziesiąt sekund. Z jednej strony mocno doświadczałem to uczucie spadania (np. bardzo wyschło mi gardło i nos), ale z drugiej – czułem jakąś taką dziwną ekscytację i radość. Wszedłem w stan euforii.
Lekkie szarpnięcie i zwolnienie. Czasza spadochronu się otworzyła – uff :) Było fajnie, ale nagły spokój i cisza dobrze mi zrobiły. Zaczęliśmy unosić się w powietrzu, teraz mogłem posterować spadochronem. Podziwiałem widoki, w głębi siebie czując radość i niemoc ogarnięcia umysłem tego, co właśnie się wydarzyło.
Krótko mówiąc – wykreślamy z listy marzeń kolejną pozycję. Skok ze spadochronem to piękne przeżycie i jeżeli ktoś zastanawia się, czy warto, to powiadam: Warto – jak stąd do chmur!
Wiecie co? Spełnienie marzeń to świetne hobby : )
KOMENTARZE CZYTELNIKÓW