Mój pierwszy mototrip – mikroprzygoda minuta po minucie

Jesienią ubiegłego roku (2018) zdałem prawo jazdy na motocykl. Gdy robiłem kurs, marzyłem o tym, że kiedyś będę podróżował właśnie w ten sposób. Swojej maszyny jeszcze się nie dorobiłem, ale postanowiłem sprawdzić „jak to jest” i wypożyczyłem motocykl na weekend. To był mój pierwszy motocyklowy trip. W dwa dni zrobiliśmy ponad 400 km.Niby nie dużo, ale jak na debiut to całkiem nieźle. Jak było podczas wyjazdu?

Czym są dla mnie mikroprzygody?

Ci, którzy zaglądają tu regularnie, wiedzą, o co chodzi, i mogą przewinąć dalej. Dla ludzi, którzy są tu z przypadku standardowy wstęp pt. „Maju, o co w ogóle chodzi?”.

O idei mikroprzygód dowiedziałem się kilka lat temu i bardzo mi się ona spodobała. Zresztą, nie raz wspominałem o niej na blogu i kilkukrotnie opublikowałem relację z takich szybkich wyjazdów (przykłady poniżej). Mikroprzygody to świetna sprawa dla tych, którzy nie mają hajsu lub czasu na wyjazd „na drugi koniec świata”. Masz wolny weekend? Zrób sobie mikroprzygodę! Spakuj plecak i wyjedź gdzieś w ciemno. Rozbij namiot w lesie i spędź tam noc. Wypij kawę z termosu o wschodzie słońca w jakimś nietypowym miejscu. Zrób sobie piknik gdzieś na szczycie góry. Pomysły można mnożyć.

Na takie wypady nie potrzeba dużo pieniędzy, nie wymagają one też brania urlopu czy rezygnacji z pracy. W moim przypadku to często wyjazd w piątkowe popołudnie lub w sobotę rano, aktywnie spędzone dwa dni i powrót do domu w niedzielę wieczorem.

Ja mam dość szeroką definicję słowa mikroprzygody, bo w zasadzie wszystko co da się zrobić w weekend, jest niezwiązane z siedzeniem w domu jest dla mnie pewnego rodzaju przygodą.

Przykłady moich mikroprzygód:

Pocztówka do siebie z przyszłości

Moje argumenty za motocyklem opisywałem już we wpisie na temat prawa jazdy. Zawsze chciałem jeździć na dwóch kółkach. Postanowiłem zacząć od kursu, który był świetnym doświadczeniem, później zdany egzamin i… tyle.

Na własny motocykl na razie mnie nie stać. Marzenie więc stoi sobie w kolejce i czeka na złoty moment (który prędzej czy później przyjdzie). Wyznaję jednak taką swoją filozofię „wysyłania do siebie pocztówki z przyszłości”. Jeżeli masz jakieś marzenie, to zastanów się, czy możesz je jakoś „sprawdzić”. Spełnić je w wersji demo, żeby przekonać się, czy faktycznie jest aż tak ciekawe, jak Ci się wydaje. Takie sprawdzenie swojego marzenia ma dla mnie też wartość motywacyjną. Potem bardziej chce mi się starać, żeby zrealizować je w pełnej wersji.

Jak więc zrobiłem sobie wersje testową swojego marzenia? Zapraszam do relacji minuta po minucie. Bardzo lubię opisywać mikroprzygody w takiej formie :)

Sobota, godz. 11:00
Dzień zaczyna się źle. Po ciężkim piątku w pracy jestem wykończony. Liczyłem, że jak się wyśpię, to humor mi się poprawi, ale niestety – dupa. Czuję się naprawdę kiepsko, a w głowie siedzą mi jeszcze „demony” z całego tygodnia. Gdy prowadzisz swoją firmę, to nie tak łatwo odciąć się od związanych z tym problemów.

Siadam na krawędzi łóżka i zaczynam się zastanawiać, jak uratować ten weekend. Co zrobić, żeby nie siedzieć i nie mielić w głowie myśli?

Wtem… wpadam na pomysł. Pojeździłbym na motocyklu!

Sobota, godz. 12:15
Siedzę w autobusie numer 172 i gnam w kierunku ronda Ofiar Katynia. Jest dobrze. Muzyczka gra w słuchawkach, a mnie już nosi. Wiem, że będzie pięknie ;)

Sobota, godz. 13:00
Wypożyczam motocykl! Wypożyczam szczęście! :) Honda CB500F jest moja na najbliższe dwa dni. Aaaaa!

Podjeżdżam pod blok i szybko się pakuję. To chyba był mój bagażowy rekord minimalizmu – wszystko mieści się do małego, materiałowego worka. Mam tylko mały kuferek z tyłu, więc za wiele wziąć nie mogę. Teraz rura po Olę!

Sobota, godz. 15:00
Wyjeżdżamy z Krakowa! To moja pierwsza „dalsza podróż” motocyklem, więc jestem bardzo ostrożny. Nie cwaniakuję i w każdy zakręt wchodzę bardzo uważnie. Przeciwskręty jeszcze nieprzetestowane i czuję brak doświadczenia :)

Ale ile radości! Każdy kilometr sprawia mi dużą frajdę, choć dupsko boli. Jedziemy bocznymi drogami i trochę błądzimy, ale też założenie było takie, żeby się nie spieszyć. Ostatecznie przed zachodem słońca dojeżdżamy do Krościenka nad Dunajcem. Znajdujemy jakąś agroturystykę, zostawiamy kaski i idziemy na szamę!

Sobota, godz. 20:00
Wjeżdżają placki po zbójnicku i oscypek grillowany z żurawiną. Lubię świętować dobry dzień pysznym jedzeniem!

Niedziela, godz. 7:00
Gdy organizm przestawi się na wczesne wstawanie, to nawet weekend go nie zatrzyma. Budzimy się dość wcześnie i nie możemy już zasnąć. Pakujemy się i jedziemy na śniadanie.

Niedziela, godz. 8:00
Wszystkie knajpy są jeszcze pozamykane. Śniadanie jemy więc na stacji benzynowej. Kawka budzi i sprawia, że bardzo chce nam się jechać dalej.

Pieniny motocyklem

Niedziela, godz. 9:00
Aaaale piękna trasa! Przejeżdżamy przez Pieniński Park Narodowy, Objeżdżamy Jezioro Czorsztyńskie, a później pniemy się w wyżej, po serpentynach przez Ochotnicę Górną. Docieramy do Łącka (gdzie produkowana jest słynna Śliwowica). Później jeszcze przejeżdżamy przez Nowy Sącz i dojeżdżamy do Dąbrowy Tarnowskiej. Zwiedzamy starą synagogę i jemy przeobiad ;)

Niedziela, godz. 17:00
W drodze do Krakowa łapie nas mały deszcz. Ostatecznie koło godziny 19 docieram do domu. Zmęczony, ale szczęśliwy. W sumie zrobiliśmy ponad 400 km w dwa dni! Dla motocyklowych harpaganów to pewnie nic, ale dla mnie było to spore wyzwanie. Dupa trochę bolała, a motocykl do lekkich nie należał. Nie mam też dużego doświadczenia, więc jeździłem ostrożnie i z dużą uważnością, a to też potrafi trochę zmęczyć.

Kurczę, powiem Wam, że dawno nie miałem takiego weekendu! Cudownie odpocząłem od codzienności. Te dwa dni, początkowo skazane na porażkę, okazały się świetnym czasem. Chcę tak więcej i więcej! :)

https://zyciejestpiekne.eu/wp-content/uploads/michalmaj-03.jpg

Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

Michał Maj podpis

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW