Zimowy wyjazd w Bieszczady – co tam robiłem?
Jeżeli obserwujecie na bieżąco blogowy Fan page na Facebooku i mój profil na Instagramie, to pewnie zauważyliście, że przez ostatnie kilka dni woziłem się po Bieszczadach. To było coś, czego mój organizm potrzebował. Góry, odrobina męskiej przygody i dzikość.
Co robiłem w Bieszczadach?
Jak ja uwielbiam tę krainę! Czas spędzony w Bieszczadach zawsze jest dla mnie czasem dobrze spędzonym. Bieszczady nigdy mnie nie zawiodły. Zawsze wracam stamtąd z ciekawymi przygodami i przemyśleniami. Może dlatego, że jadąc tam, nigdy nie mam oczekiwań? Zawsze ruszam z otwartym umysłem i brakiem wyobrażeń. Nie planuję, jak będzie i nie buduję sobie w głowie wizji wyjazdu. Biorę Bieszczady takimi, jakie są.
Po co pojechałem w Bieszczady? Po ciekawe historie. Na pewno znacie to słynne powiedzenie „rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady”. Na pewno nie raz pojawiała się w Waszej głowie myśl, żeby porzucić to, co macie, i zamieszkać gdzieś daleko, na końcu świata. Są ludzie, którzy tej myśli posłuchali. Postanowili rzucić wszystko i zamieszkać w Bieszczadach.
Pojechaliśmy właśnie do takich osób. Mogliśmy usiąść z nimi przy stole i przy kubku gorącej herbaty dowiedzieć się, jakie mieli motywacje i dlaczego zdecydowali się na takie życie. Bo życie w Bieszczadach do łatwych nie należy i trzeba naprawdę nie lada odwagi, by zrobić taki ruch.
Mogę więc Was zaprosić na prawdziwą ucztę :) Materiały bieszczadzkie będą podane w kilku częściach. Dzisiejszy wpis to fotograficzna zapowiedź i mały „backstage” tego, jak wyglądał nasz wyjazd. Można powiedzieć, że to swego rodzaju przystawka. Na danie główne zaserwuję Wam trzy krótkie filmy reportażowe o trzech różnych osobach, które związały swoje życie z Bieszczadami. Są to naprawdę bardzo inspirujące historie i jestem pewien, że po obejrzeniu tych filmów zapragniecie w tym roku odwiedzić ten zakątek Polski.
Schowam skromność do kieszeni i powiem szczerze, że jestem cholernie zadowolony z tych filmów. W świecie, w którym liczą się clickbaity, tanie, lekkie materiały i „śmieszne filmiki z kotami” ja obiecałem sobie, że będę tworzył dobre rzeczy. Będę starał się, żeby artykuły, filmy czy zdjęcia, które robię, były ciekawe, wartościowe i wysokiej jakości. Filmy, które zobaczycie, to prawdziwy skok jakościowy w moim tworzeniu i jestem z tego naprawdę dumny. Nie mogę się doczekać, aż Wam je pokażę, a premiera pierwszego pewnie za kilka dni :)
Na deser dostaniecie ode mnie fotograficzną relację z opuszczonego gospodarstwa w Bieszczadach. Trafiliśmy na ciekawe miejsce, które okazało się bardzo fotogeniczne.
Dlaczego jechałem w Bieszczady przez Warszawę?
Cały wyjazd był możliwy dzięki wsparciu marki Jeep. Jak wiecie, z Jeepem zwiedzałem już kiedyś Jurę Krakowsko-Częstochowską i przy okazji powstał mój autorski przewodnik po tej części kraju.
Pewnie zastanawiacie się, jak wygląda „załatwianie” takich projektów. Otóż po naszej wspólnej akcji na Jurze Jeep zaproponował, żeby zrobić coś więcej. Tak oto podzieliłem się z nimi pomysłem na projekt, który siedział mi w głowie od kilku lat, a oni powiedzieli: „bierz nasze auto, jedź w Bieszczady, nagrywaj i przywieź ładne ujęcia” :)
W poniedziałek rano dotarłem więc do Warszawy. Tam spotkałem się z Jackiem, który dotarł do stolicy z Gorzowa Wielkopolskiego. To właśnie on zaraził mnie pasją do Bieszczadów, więc musiał być na tym wyjeździe! Odebrałem Jeepa, a następnie ruszyliśmy do Ostrowca. Tam dosiedli się Pszon (czarodziej od video) i Artix (z którym podróżowałem po Indiach i mogliście go poznać, czytając moją książkę). Można więc powiedzieć, że „ekipa z Jeepa” była w komplecie. Zapakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy w nieznane :)
To był mój pierwszy świadomy wyjazd w Bieszczady zimą (nie licząc wypadów „za dzieciaka” z rodzicami). O tej porze roku Bieszczady wyglądają całkowicie inaczej. Na miejsce dojechaliśmy w poniedziałek późnym wieczorem. Gdy zjechaliśmy z głównej drogi prowadzącej do Barwinka, przez pół godziny jazdy spotkaliśmy jednego przechodnia i karetkę na sygnale. Żadnych aut. Bieszczady tak bardzo…
Jeep Renegade, ze względu na swój kolor, dostał od razu pieszczotliwe przezwisko – Limonka. Spójrzcie na fotki. No jak inaczej go nazwać? O ile na Jurze bardziej „szanowałem” auto i bałem się, „żeby nie zepsuć”, tak tutaj daliśmy Jeepowi większy wycisk. Musicie więc wybaczyć, że auto na zdjęciach jest brudne – takie są Bieszczady.
Sam samochód sprawdził się nam świetnie. Pięknie trzyma się drogi, a kilka drobiazgów bardzo ułatwia jazdę. Jedną z rzeczy, która bardzo pomagała mi w prowadzeniu, jest system wykrywający samochody w martwym punkcie. To zmora, na której “przejechałbym” się już kilka razy, więc naprawdę świetnie mi się to sprawdzało. Druga całkiem fajna rzecz, która skradła moje serce, to samo zmieniające się światła z długich na krótkie. Jedziesz na długich, bo pusta droga i teren niezabudowany, ale jak naprzeciwko pojawia się jakieś auto, to Jeep je zauważa i sam zmienia światła na krótkie. Trzecia rzecz to pojemny bagażnik. Może to zasługa Artixa, który jest mistrzem bagażowego tetrisa, ale auto okazało się naprawdę pojemne. Zabraliśmy ze sobą w cholerę sprzętu, aparaty, statywy, kamery, drona, trzy plecaki, a pomieściliśmy się i potem nawet zabraliśmy autostopowiczkę Iwonę i jej plecak :) Mimo, że byliśmy upchani na maxa to jechało się bardzo wygodnie.
Co tu dużo mówić – Limonką jeździło się cudownie. Oczywiście oceniam to jako zwykły użytkownik, a nie ekspert od motoryzacji. Ale wiecie co? Na takie testy warto zabierać kolegów. Sam nie ogarnąłbym wielu rzeczy, a tak nakręcaliśmy się wzajemną ciekawością i testowaliśmy różne funkcje.
Zima w Bieszczadach
Jak wyglądają Bieszczady zimą? Dzieje się mniej. Jest spokojniej. Pierwsze dwie noce spędziliśmy u Ali na Grzegorzówce. Jacek gotował nam pyszne obiady (z wyjątkiem jajecznicy na mące, bo to mu lekko nie wyszło :D). Pierwszego dnia przeszliśmy się też na Słowację. Kroczyliśmy wzdłuż torów kolejowych, aż dotarliśmy do tunelu. Po drodze, natrafiliśmy na opuszczone domostwa. W zasadzie jeden opuszczony dom + zabudowania gospodarcze. Jak wiecie, bardzo lubię takie miejsca, więc chwilę nam zajęło, aż zajrzeliśmy w każdą dziurę. O opuszczonym domu i wiosce zrównanej z ziemią opowiem Wam w osobnym wpisie.
Następne dwa dni spędziliśmy w Bacówce pod Honem. Miejsce to było kiedyś „moim domem w Bieszczadach”, który pokochałem. Później zmienili się gospodarze i klimat umarł, ale od września wraca tam życie i czuć dobre wibracje. Nowi właściciele są bardzo w porządku i gotują przepyszne rzeczy. Polecam Wam spróbować ziemniaki po kozacku – genialna sprawa, zwłaszcza, że przez większość dnia jeździliśmy po okolicy i wracaliśmy do naszej bazy wygłodniali jak wataha wilków.
Wieczorami przeglądaliśmy nagrane filmy i zdjęcia. Rozmawialiśmy o życiu, bo zebraliśmy się taką ekipą, że można było poruszyć każdy możliwy temat (naprawdę, na tak abstrakcyjne tematy już dawno nie rozmawiałem). Uwielbiam to.
Żal było wracać do domu, szczególnie, że w dniu wyjazdu zaczął sypać piękny śnieg i po naszym wyjeździe wróciła w Bieszczady sroga zima. Zostawiam Was jeszcze z kilkoma zdjęciami i kończymy montować filmy. Lada dzień pojawi się pierwszy dokument – coś nowego, czego na blogu jeszcze nie było!
KOMENTARZE CZYTELNIKÓW